poniedziałek, 1 marca 2010

27 lutego, Touama - Taddert

Touama - Trauma, wszystko jedno, wyruszyłem z zamiarem...
Pod górę i wiatr w pysk. Cały dzień! Czasem wiało tak, że nie dało się ustać! Masakra, aż gile z nosa wysysało. Masakra. Pierwsze 10 km pokonałem w 1,5 godziny. Boczny wiatr, pod górę, wiatr w pysk, boczny wiatr, auta z tyłu, pod górę, auta z przodu, boczny wiatr, wiatr w pysk... więcej pchałem niż jechałem. Rano nie jadłem śniadania, bo "centrum" handlu Touamy otwiera się duuużo później niż 10 rano. Około 12tej zatrzymałem się w jakimś sklepie - zjadłem 2 marchewki, pomarańczę, chlebek marokański i dwa miejscowe batoniki - strasznie słodkie. Pan w sklepie nie mógł zrozumieć, że nie potrzebuję plastikowej torebki na marchewki, bo od razu je zjem...Ruszyłem z 980 m npm, a zaplanowałem sobie dziś dojechać do Warzazatu - czyli czekały mnie dwie przełęcze, na 1450 i 2260 m... nie było najmniejszych szans na dojechanie.
Około 15tej doczłapałem się do pierwszej przełęczy, Tizi-n-Aw Imgur - do Taddert zostało wciąż 20 km! Na szczęście w górę już jakieś 200 metrów. Niestety z przełęczy najpierw się zjeżdża więc nie bez trudu znalazłem się znów na 1200 m i znów w górę i wiatr w pysk. O 18tej byłem w Taddert, z rozpędu przejechałem wioskę i zatrzymałem się przemyśleć temat już za drugą tablicą z nazwą... z przeciwka jechał miejscowy rowerzysta, zatrzymał się, w kilku słowach odradził mi jazdę dalej, bo dalej nic nie ma... pojechał... zeszło mi sporo powietrza z przedniego koła. To znów Palec Pana B. Zawróciłem, chwilę jechałem z wiatrem i pod górę! Co za frajda! Hotel zamknięty od 2 dni - kilka dni temu przestało padać, zbocza gór są poznaczone spływającą wodą, w dużych ilościach... Zatrzymałem się u Hassana i jego rodziny, dom bardzo skromny, żeby nie powiedzieć biedny... podłoga krzywa, ściany... sufit, ehh nie ma co pisać... ale Hassan bardzo fajny człowiek!
Droga oprócz tego, że paskudnie wietrzna była świetna! Czerwone góry po 1300m zmieniły się w paloną ochrę, co kilka kilometrów na zboczach lub w dolinach pojawiały się gliniane wioski... tu już chyba nie pogadam sobie po arabsku, raczej po berberyjsku;)



U Hassana dostałem oddzielny "pokój" - jedno z czterech pomieszczeń w jego domu, czyste i wyposażone tylko w pledy, półkę i okno... było chłodno, na dworze kilka stopni cieplej.




Obudziłem się przykładnie około 8, a Hassan przed 9 zaprosił mnie na herbatę, poznałem jego żonę (ale nie z imienia) i 2 letniego synka Salaha - bardzo samodzielne dziecko! Z Hassanem dzień wcześniej umówiłem się na zapłatę: ile dam tyle będzie dobrze... 20Dh i 3 dolary plus 10Dh w monecie - dużo za dużo, teraz sobie myślę, że gdy następnym razem dostanie od jakiegoś zmordowanego turysty 20 DH to będzie bardzo rozczarowany...
Gospodarz twierdzi, że dziś już nie będzie tak wiało... Czyli co? Warzazat wreszcie?


Niestety tymczasowo nie będę publikował zdjęć w tekście, musiałbym "dociągnąć" jakieś wtyczki do przeglądarki, bo nie widzę w bloggerze wszystkich przycisków formatowania.
Tymczasem więc odsyłam: http://picasaweb.google.pl/rowerowajazdapolska/Rowerowe_maroko#
Jutro krótki filmik... http://www.youtube.com/watch?v=_ot8AWioMA0

przepraszam za przekleństwa

FILM JUŻ JEST:

1 komentarz:

  1. no wreszcie zdjecia z trasy rowerowej, rewelacja!
    zazdroszcze afrykanskich doznan (z poziomu czytelnika bloga, tak wygodniej - cieplo, sucho, obiad na stole, tv on .. ;)

    ki

    OdpowiedzUsuń

skomentuj, a będzie skomentowane