piątek, 19 marca 2010

19 marca, Essaouira – Safi

Po wczorajszym lenistwie czeka mnie dziś ponad 125 kilometrowa trasa do Safi... Niestety nie było mi dane się porządnie wyspać, bo mocno rozrywkowi ludzie z sąsiedniego pokoju po 1 w nocy przez godzinę bezskutecznie starali się okiełznać u jednego z nich upojenie haszyszowe – które chyba całkowicie zaskoczyło czy raczej wystraszyło delikwenta. Obsługi hotelowej oczywiście nie było w recepcji. Rano wynikła z tego wszystkiego niezła chryja, bo postanowiłem, że nie zapłacę za tę noc, a na pewno nie całej kwoty 104DH. Pakując się zasugerowałem to nocnemu recepcjoniście, który zaspany wychodząc z jakiegoś pokoju rzucił do mnie good morning, ja mu na to oczywiście, że not good, minę i ton miałem pewnie na tyle zdecydowaną, że koleś natychmiast ściszonym głosem spytał czy chodzi o tych spod „piątki”, coś tam sobie pogadał pod nosem machając ręką i podreptał do recepcji. Na moje nieszczęście, o 9tej zmienili się pracownicy i ten z nocnej zmiany wsiadł na rower i pojechał do domu (lub do innej pracy), cały więc mój plan urobienia sobie gruntu wstępną rozmową dotyczącą tego, że dziś muszę przejechać rowerem 130 km i powinienem się porządnie wyspać wziął w łeb! Ten drugi okazał się nieco mniej zainteresowany przyczyną mojej niechęci zapłacenia za ostatnią noc – kłótnia była naprawdę poważna, bo zacząłem ostro od stwierdzenia, że skoro on nie wie dlaczego nie mogłem w nocy spać to może jakbym o pierwszej w nocy zadzwonił po policję to by wiedział... potem było już tylko gorzej, recepcjonista zaczął wymachiwać rękami, krzyczeć coś po arabsku, opanował się nieco gdy wyciągnąłem telefon i zamarkowałem, że dzwonię pod 112, to jednak spowodowało bardzo dziwną reakcję, jak na pracownika, czy może właściciela tego hotelu, bo człowiek ten zaczął wykrzykiwać jak ja śmiem wzywać policję do jego domu?! Wrzeszczał, że to mój problem, że nie mogłem w nocy spać, i że on mnie ugościł i nie mam prawa do jego domu wzywać policji. Myślałem, że sprawa się zaczyna klarować, on jednak wpadł na jeszcze dwa pomysły. Po pierwsze gdzieś zza lady wyciągnął drąga i zaczął nim wymachiwać w moją stronę – spowodowało to moje całkowite rozbawienie, ale nie tylko moje, bo większość tych zdarzeń działa się w patio i dwa piętra wyżej mieliśmy już spory tłumek widzów, którzy pewnie od dłuższego czasu przyglądali się sytuacji, teraz rozbawieni zaczęli do mnie machać – gdy spojrzałem w górę, zrobił to także recepcjonista, nieco zdębiał, odwrócił się na pięcie i schował za ladę. Z wolna więc kończyłem klarować rower, niestety nie tak sobie wszystko zaplanowałem i w tej sytuacji musiałem rower w całości spakowany znieść jedno piętro... Ostatnim jego pomysłem było zdjęcie ze ściany jakiejś odręcznie napisanej kartki, gdzie po francusku widnieje napis, że w tym miejscu ludzie śpią przez całą dobę i żeby nie hałasować także w ciągu dnia – to niby miało wzbudzić we mnie poczucie winy, że teraz ktoś przez moje krzyki nie może spać – na to, jak na zawołanie, otwarły się drzwi pokoju numer 5, na progu pojawiła się kiwająca we wszystkie strony postać młodego człowieka, który przystawił palec do twarzy (choć pewnie chciał do ust) i usłyszeliśmy „sziiiiii” oraz „no problem” i zniknął. Wychodząc rzuciłem na ladę 140 DH, 100 za pierwszą noc, 40 za drugą – pracownik coś tam jeszcze pokrzyczał, na koniec oczywiście uprzejmie mnie pożegnał kilkoma klasycznymi amerykańskimi zwrotami. Już na dole okazało się, że awanturę było słychać na wąskiej uliczce, bo podszedł do mnie jeden ze sprzedawców i bardzo był ciekaw co sprawiło moje niezadowolenie... widać było, że jest mu niewątpliwie przyjemnie słyszeć złe opinie o tym miejscu. Potem zszedł Szymon, który chyba nie słyszał całego zajścia, dałem mu resztę tego od czego Nowaka bolała głowa, a w krótkiej rozmowie okazało się, że wczorajszy wieczór wraz z Wisłą długo celebrowali na tarasie, pewnie także z towarzystwem spod „piątki” ;) Mam nadzieję, że nie narobiłem im kaszanki... Hotel Smara, świetne miejsce, bo zaraz przy murach obronnych, blisko plaży, blisko portu, blisko handlu... jednak niestety pracownicy czasem nie są w stanie zapanować nad temperamentami upojonych zabawą gości – a to nie jest rekompensowane w odpowiedni sposób w cenach noclegów, mimo że hotel ten podobno jest najtańszym w mieście...
Droga to znów górki, mało ludzi i trwające budowy domów letniskowych na skarpach nadbrzeżnych – 130 km, do Safi wjeżdżałem po zmroku. Rozległe miasto, wydaje mi się, że nawet większe niż Marrakesz, na wjeździe przywitał mnie ogromny zakład przerobu fosforytów - robi wrażenie! Safi potraktowałem wyłącznie jako przystanek w drodze dalej na północ, nic w nim nie zamierzałem zobaczyć, a hotel znów sam się znalazł, pokój bez okna na parterze – z roweru nawet nie zdejmowałem sakw, wspólny prysznic, ale nie było innych gości... Szybka przebieżka po uliczkach pełnych handlu – dość charakterystyczne w tym miejscu są wystawione co 2-3 stragany małe telewizory, fonia włączona na cały regulator – w jednym muzyka marokańska, w drugim jakieś modły muzułmańskie, bajki dla dzieci, a w kolejnym telenowela... Safi obuwnictwem stoi – 40% stanowisk handlowych oferowało buty... Wizyta w CyberCafe i powrót do hotelu, jutro prawie 150km do Al Dżadidy (El Jadidy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

skomentuj, a będzie skomentowane