20 kwietnia, od 4:10 jestem w Algierze. Teraz siedzę na
lotnisku im. jakiegoś ważnego Algierczyka, a dostać się tu wcale
nie jest łatwo, tym bardziej z rowerem! Pierwszy raz namówiono mnie
na włożenie roweru (bez koła przedniego, bo się nie mieściło) do
rentgena! Przed lotniskiem musiałem 3 razy otwierać sakwy, wszystko
rozbebeszać, tłumaczyć do czego służy statyw fotograficzny, do
czego używa się rurek do namiotu i w jakim celu chcę wjechać na
teren lotniska. Za drugim razem powiedziałem po prostu, że lecę do
Frankfurtu – naiwnie myślałem, że to skróci i ułatwi
procedurę. Skutek był niestety odwrotny, bo chyba byłem
pierwszym pasażerem, który przekracza zacne progi lotniska w
Algierze na rowerze – pytania się nieco zmieniły i dotyczyły np.
czy bagażnik będzie można przewieźć samolotem? Na nic
tłumaczenia, że to nie problem. Za trzecim razem pokazałem
policjantom wjazdówki na Ukrainę (myśleli, że to do Rosji), do
Maroka, Angoli, Zimbabwe – kolejny strzał w kolano, zaczęły się
pytania dotyczące tych krajów i czy w Algierii jeździło mi się
lepiej czy gorzej. Wejście do samego budynku to już całkowity cyrk
na kółkach. 4 kolejki, po 40 osób każda, posuwają się wolno, bo każdy
bagaż musi być prześwietlony, każdy pasażer sprawdzony, jak
podczas przejścia przez europejskie lotnisko. Gdy policjanci
zobaczyli mnie z rowerem otworzyli piąte wejście – zaczęły się
próby włożenia na taśmę roweru wraz z sakwami. Widać było, że
się nie da, ale chłopaki podjęli dwie próby, zdjąłem więc
sakwy i prześwietlono je oddzielnie. Teraz czas na rower, kolejna
próba, jeszcze jedna, ale tym razem ze skręconą kierownicą. Nic z
tego. Przyszła całkiem przystojna policjantka i z mądrą miną
pokazała bym rower złożył, jak składaka. Niemal parsknąłem
śmiechem, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili – jestem tu
od 5 dni i wiele razy się przekonałem, że Policja nie może nawet
przez sekundę podejrzewać, że się z niej śmieję czy żartuję.
Śmiać to się można ze mnie, a nie z nich! Wreszcie
zaproponowałem, że zdejmę przednie koło – i o dziwo! rower się
zmieścił! Radości było sporo, także w kolejce, która się już
zdążyła za mną utworzyć.
W środku lotniska całkiem inny świat (jak w MiB), podróżni wymieszani ze
sobą kolorami skóry, ubraniami, wiekiem dzieci i pielgrzymów do
Mekki. Dla przylatujących do Algieru mam małą sugestię –
skorzystajcie z lotniskowego kantoru, kurs jest właściwie
identyczny jak ten z Annaby, a wygląda na to, że formalności jest
znacznie mniej. W hali odlotów stoją też dwa bankomaty akceptujące
karty VISA ELEKTRON, to dość istotne, bo w całej Annabie nie
znalazłem takiego! W budynku są też dwa przedstawicielstwa
lokalnych sieci komórkowych, ja wybrałem JEZZY i kupiłem wreszcie
prepaida za 500 DZD (w tym 250 DZD na rozmowy).
W Annabie spędziłem całkiem przyjemne dwie noce –
hotel Baghdad oferował to co najważniejsze, czyli prysznic, więc
się nie oszczędzałem i prysznicowałem się dwa razy dziennie! W
środę rozeznałem się, jak sądziłem, skutecznie, w możliwości
dotarcia do Algieru pociągiem. Wieczorem odchodził skład
bezpośredni do stolicy, odjazd 19:20, na 6:00 jestem na miejscu.
Cena 2 klasy pociągiem SNTF całkiem przystępna, 1530 DZD, czyli
około 40 złotych! Kuszetka, pani zza okienka twierdzi, że można
się dobrze wyspać, a rower to nie problem, grunt abym przyszedł około 20 minut wcześniej, to marcher zaopiekuje się
moim bagażem, ale to nie problem. Bilety można kupować w dniu
wyjazdu, od 13:30 do 18:00 – przyjechałem więc następnego dnia,
już spakowany do sakw, bo pokój musiałem zdać do 11:00. Podchodzę
grzecznie do okienka, a tam nie ma mojej pani, co mówiła, że
wieczorem odjeżdża pociag do Algieru, w którym będę mógł
złapać trochę snu i może coś popiszę i zdjęcia poprzeglądam...
Jest za to miły pan, który mówi, że pociągu dziś nie będzie.
Pytam się dlaczego. Odpowiedź jest prosta: bo tory się zepsuły.
Pociąg pojedzie, ale może jutro. Tłumaczę gościowi całkiem
poważnie uśmiechnięty i rozbawiony sytuacją, że muszę być w
piątek na lotnisku, a on na to konsekwentnie (prawie jak pracownicy
jednej z moich nieulubionych już linii lotniczych), że pociąg
odjeżdża zawsze o 19:20, ale akurat nie dziś, bo tory są popsute
i może jutro wieczorem pociąg pojedzie, a może nie...Na totalnym
luzie wycofałem się z Gare i od razu pojechałem na dworzec
autobusowy. Kilkanaście minut zajęło mi kupno biletu na wieczorny
autobus do Algieru – cena: 850 DZD. Jedyny minus był taki, że na
bank się nie wyśpię, że prądu nie będzie, że będzie trzęsło
i wyjeżdżając ostatnim oferowanym połączeniem, w stolicy będę
o 4:10.
Oczywiście starałem się wyciągnąć pozytywne
wartości z takiego obrotu rzeczy – jeszcze nie wiedząc o problemach z pociągiem, rano wybrałem się z aparatem
na ulice Annaby, były jeszcze puste, światło całkiem fajne –
skoro będę w Algierze tak wcześnie, to zrobię dokładnie to samo,
pokręcę się rowerem po mieście i pofocę nieco. I plan byłby
doskonale idealny, ale w piątek rozgrywany będzie jakiś ważny
mecz i po mieście szwendały się już dziesiątki podekscytowanych
kibiców miejscowej drużyny. W związku z tym, ale także zapewne
w związku z majowymi wyborami, na ulicach, w parkach, zaułkach
Algieru, wszędzie była ogromna ilość policjantów! Przez to
większość ujęć była niemożliwa do wykonania, bo trudno było
nie uchwycić jakiegoś mundurowego. W dodatku większość budynków
rządowych z zasady nie można fotografować, z tym, że nie
informują o tym żadne znaki, trzeba się więc dodatkowo
zatrzymywać przy spotykanych funkcjonariuszach i dopytywać: „czy
mogę sfotografować ten prześliczny zaułek, z tym wielkim gmachem
w tle?” Na co padała przeważnie długo przemyślana odpowiedź,
że nie, bo to jakieś ministerstwo, siedziba rządu, największej
partii, czy inny budynek administracji publicznej... Wpadłem więc,
na relaksacyjne 30 minut z internetem i wieściami z kraju. W
międzyczasie rozjaśniło się na tyle, by jeszcze raz spróbować
zrobić zdjęcia na mieście. No i jeszcze miejscowe śniadanko,
croissant plus ciastko, słodkie i ciężkie, no i espresso. Od razu
mi się zachciało jechać na lotnisko. Wbiłem się na obwodnicę,
która w pewnym momencie okazała się być autostradą – zatrzymał
mnie policjant na motorze, ale nie po to by ukarać mandatem, czy
zawrócić do najbliższego zjazdu, ale po to by dowiedzieć się
skąd jestem... Algierska Policja zaskakiwał mnie już wielokrotnie,
przeważnie pozytywnie, jak Ci z Annaby, którzy zatrzymali mnie by
powiedzieć bym bardzo uważał fotografując plakaty wyborcze, ale
nie dlatego, że to zabronione, o co się martwiłem, ale dlatego, że
może przyjść jakiś Ali Baba i mnie okraść, gdy będę patrzył
przez wizjer aparatu;)
Przed chwilą pożegnałem się z Abdelarazakiem,
Algierczykiem z południa kraju, który zagadał mnie widząc na
sakwach roweru stronę afrykanowaka.pl . Nie znał sztafety, ale
rozpoznał .pl i spytał czy jestem z Polski. Od słowa do słowa
okazało się, że zna rosyjski, więc tym lepiej nam się
rozmawiało, bo mieszaliśmy w zdaniu rosyjskie, arabskie i
angielskie słowa. Przemiła konwersacja.
Równocześnie dostałem dwa smsy: jeden od chłopaków,
że są już na algierskiej ziemi, a drugi, od Julii, że jest już w samolocie w stronę Algierii. Wieczorem będziemy w komplecie, a
jutro w Ouargli, Inszallah. Nie wiemy dokładnie co przyszykowali
nasi algierscy przyjaciele, którzy pomagają w organizacji etapu
24bis – mam nadzieję, że pojutrze wreszcie w całym składzie
ruszymy rowerami z południa na północ!
PS
z Annaby mam kilka fajnych zdjęć, ale podwieszę je już chyba nie teraz...