niedziela, 1 kwietnia 2012

Mijając Krainę Lewarta


"Niestety nie udało mi się pojechać w Lubelskie z rowerem... terminy warszawskie bardzo wyczerpały wolny czas i na pokaz zorganizowany przez Rowerowy Lublin dotarłem PolskimBusem - swoją drogą, dziś zdałem sobie sprawę z tego, że nigdy nie jechałem tym przewoźnikiem płacąc więcej niż 30 pln! W dodatku za miesiąc jadę ich autobusem do Wiednia... za 5 pln..."

Tak oto, przymierzałem się, trzy tygodnie temu, do napisania postu o Krainie Lewarta... do wyjazdu do Wiednia zostało mi kilkadziesiąt godzin, więc uzupełniam zaległości, bo gdy wreszcie wybrałem się z rowerem w lubelskie, to nie miałem czasu na pisanie, i zaraz pojechałem gdzieś indziej, i znów nie było czasu, ani siły... To chyba jest największy problem, że gdy się spędza cały, lub prawie cały dzień na siodełku, to później się nie chce kilku rzeczy... między innymi, nie chce się pisać;) I koniec tłumaczenia.

Wyjazd do Lubartowa odkładałem, a plany skracałem kilka razy - w końcu udało się zebrać wszystko do kupy, i w środę wsiadłem z rowerem do podmiejskiej elektriczki. Kierunek Dęblin, a później Nałęczów - już w drodze przekonałem panią konduktor by pozwoliła mi przejechać jeszcze dwie stacje dalej, bez biletu, bo stwierdziłem, że Nałęczowa i tak nie zdążę zobaczyć. Fajna sprawa była z biletami - na stronach pkp wyceniano je dość dziwnie, bo przejazd w 2 klasie był droższy od 1 (33.40/22.20). Oczywiście w tych pociągach nie ma 1 klasy. Gdy przyszło do kupowania biletu, to po pierwsze okazało się, że na stacji PKP Śródmieście nie można płacić kartą, co jest dość istotne gdy ma się w kieszeni tylko kilkanaście złotych na bułki w sklepie wiejskim, po drugie za bilet do Nałęczowa ostatecznie zapłaciłem 29.50, w tym, 5.50 za przewóz roweru...

W pociągu spotkałem przeciekawego rowerzystę, pana Zygmunta z Samogoszczy, który wciąż opowiadał o sobie, i o swoich rowerowych przygodach, a także o planach na najbliższe miesiące, bo zamierzał się dowieźć na siodełku aż nad Bajkał. Zważywszy na swoje 73 lata, będzie to przyzwoity trip - mam numer telefonu, będę się dopytywał, a może kiedyś nawet razem gdzieś pojedziemy? Pan Zygmunt planował ruszyć na początek maja, więc wtedy będę jeszcze w Algierii (inszallah), ale może plany mu się zmienią, może nie dostanie wizy do Rosji? Czasem tak się zdarza;) Chętnie bym się z nim wybrał na 3 miesiące na wschód - bo innych chętnych jakoś brakuje... ale w tym roku to już chyba się nie uda.

Od Sadurek droga była bardzo przyjemna, lekko pagórkowata, nie ruchliwa, nie licząc odcinka przy budowanym węźle trasy szybkiego ruchu S17... Wiało z boku, nieco od tyłu, bez szaleństw. Wieczorem w  Lubartowie zacnie przyjął mnie Tadzin z żoną. Wcześniej zapoznałem się bliżej z Kubą, kozłowskim Pawiem Królewskim, który ewidentnie "poczuł już wiosnę" i przez kilkadziesiąt minut pozował do zdjęć, w całej swej pawiej piękności, na tle Pałacu w Kozłówce. Kozłówka zaskoczyła mnie pozytywnie - poza sezonem, bez tłumów, można w spokoju połazić po ogrodach, parku, pogadać ze znudzonymi "przedsezonem" strażnikami muzealnymi... Ekspozycje są zamknięte, dopiero od 1 kwietnia można zwiedzać wnętrza, ale i tak najfajniejsze w Kozłówce były pawie. Odlot całkowity, wyczerpałem na nie całą baterię w aparacie (choć niektórzy będą twierdzili, że to dlatego, że Nikon...) i kartę pamięci na karcie.
Kurde, nie widziałem, że pawie potrafią wzbić się w powietrze i latać jak ptaki... takie kolorowe, latające indyki z ogromnym ogonem i skrzydłami, i drą się przy tym w niebogłosy! Nie widziałem jak latają, ale strażnik opowiadał. Kiedyś tam jeszcze pojadę, zobaczyć jak się bujają bezwładnie na gałęziach podczas snu...

Po drodze do Kozłówki przecinałem kilka szlaków rowerowych, wymalowanych, oznaczonych tabliczkami, ale niestety czasem brakowało istotnych znaków - np. na skrzyżowaniach i zmianach kierunków. Kilka z tych ścieżek ewidentnie przecina budowaną właśnie trasę S17, ciekawe czy będą tam jakieś przejazdy...

U Tadzina mogłem wreszcie w spokoju zobaczyć filmy i prezentację jaką przygotował z Tunezji - aż się łza zakręciła, nie jedna, i to nie tylko w moim oku.

Drugi dzień, to pierwszy dzień Tadka na rowerze w tym roku! Za dwa dni miał wraz z "relaksiakami" rozpoczynać sezon, coś czuję, że jeszcze w sobotę czuł naszą przejażdżkę. 50 km na pierwszy dzień sezonu - całkiem sporo.

I tu kilka zdjęć z tych dni:
SADURKI - tu czas się zatrzymał pod koniec lat osiemdziesiątych - narodowy orzeł wciąż się nie doczekał korony...
Z miejscowej gazety: "GMINA KAMIONKA Tragiczny finał piątkowego pożaru w Kamionce. W starej stodole strażacy znaleźli zwęglone ciało 70-latka."
Centrum informacyjne Lasów Kozłowieckich.
Zakazu wjazdu nie zauważyłem.

Nie było czasu na szukanie tego urządzenia, ale bardzo chętnie przekonam się następnym razem co to takiego "papaj-ciągniczek" lub może "papaja-ciągniczek"?
Pierwszy rzut oka na Pałac w Kozłówce

Krzyczący Kuba.

To na nią krzyczy Kuba. Z tonu krzyku nie wynikało by krzyczał do niej...
A ten piękniś też już czuł wiosnę - bażant złocisty, kolejny mieszkaniec Kozłówki.
I jeszcze jeden mieszkaniec ogrodów pałacowych - Włodzimierz, z Poronina.

Las Zawieprzycki, okolice Klina, pierwsze tegoroczne kilometry Tadzina!

Przystankowa wrzuta w Sernikach...
... i kolejna.
A to już Zawieprzyce, i szyld poprzednich użytkowników wzgórza zamkowego...
Pod wzgórzem zamkowym w Zawieprzycach, usypany jest kopiec, z kolumną zwieńczoną krzyżem - podobno na cześć kochanków zamurowanych w wieży zamku...

... teraz znajduje się tam między innymi Regionalna Izba Tradycji.
Wioooosna!!
Wioooosnaa!

Wiosna, wiosna, wiosna!
Wiosna!
Prąd wyłączą, więc wody nie będzie... Dziwne te Niemce...