niedziela, 30 grudnia 2012

Kraina Lewarta w Rowertour

Zima!!! Ziiimaaa!! Jeździć się nie chce! Rowerem.
Są tacy co jeżdżą. W koło Krakowa :) Powodzenia tym!! I na 2013 rok więcej siedzenia na siodełku życzę!
W styczniowym Rowertourze przeczytałem dziś, że w okolicach Lublina da się też jeździć - na koniec zimy podobno jest fajnie, i w pierwszy weekend lipca też...

W 2013 roku mam nadzieję zimę żegnać w Kurdystanie. Na rowerze. 3 miesiące do wyjazdu. Czy zdążę się dobrze przygotować? Czy zdażę?? :)


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Rower w Hiszpanii


fot. Kuba Marciniak
Generalnie, nie zdążyłem się dobrze odgarnąć ze spraw związanych z Wczasami w Iranie, a zostałem oddelegowany na rower do Hiszpanii...

Na wyjazd cieszyłem się jak głupi do sera, bo po ponad trzech miesiącach rozłąki z pedałowaniem i zaskoczeniu polską, mglistą jesienią po powrocie z "ciepłych krajów", dostałem możliwość pojeżdżenia sobie po wybrzeżu hiszpańskim. W dodatku w szczytnym celu, Rak&Rollingowym. Czegóż chcieć więcej?

No można np. chcieć nie zapomnieć ładowarki do telefonu, bo jak się okazało jej brak był kluczowy dla końcówki tripu. Tripu, który miałem nadzieję, że będę świetnie wspominał, a będę go po prostu wspominał.

Dowiedziałem się podczas tych kilku dni mianowicie np. tego, że jestem alkoholikiem, dla którego jedynym celem codziennego, uporczywego i męczącego jeżdżenia na rowerze jest napicie się wina. Taniego.

Dodatkowo dowiedziałem się także, że pomalowane paznokcie zupełnie nie przeszkadzają w jeździe na rowerze. Natomiast zbyt wysokie obcasy przeszkadzają. W sensie, że ich brak utrudnia wsiadanie i zsiadanie z siodełka. W sensie, że jest się wówczas za niskim, by siedząc na nim dotykać stopami do ziemi. Pytać dlaczego mnie nie wolno, bo wybucham.

Pozyskałem także wiedzę, że jeśli się bardzo czegoś chce i dodatkowo ma się otwarty umysł i jest się czegoś ciekawym na tyle by skorzystać z doświadczenia i wiedzy innych, to można niezauważalnie stać się całkiem dobrym rowerzystą sakwowym. Mimo, że wcześniej nie miało się zbyt dużego doświadczenia w jeździe z sakwami. Takim rowerzystą, który z całą pewnością siebie podjeżdża pod górki czy lawiruje wąskimi uliczkami, pomiędzy zaspanymi i leniwymi emerytami z Hiszpanii, Francji, Niemiec, Danii, Szwecji, Norwegii i kilku innych bliżej nieokreślonych krajów. Dla niektórych nawet takie "emeryckie podróżowanie" po wyludnionych kurortach Costa del Sol i Costa Blanca jest spełnieniem życia i marzeniem godnym emerytury... No cóż, każdy dąży do tego co spełnia jego oczekiwania i z czego czerpie przyjemność.

Wymierną korzyścią wynikającą, a jakże! z mego obcowania z rowerzystami w Hiszpanii jest zmiana zdania. Tak, zmieniłem zdanie w jakiejś kwestii i się do tego, nie tylko przed sobą, przyznaję! Zmieniłem zdanie mianowicie w kwestii tego, że rower jednak nie jest dla każdego. Mogą na rowerze jeździć mądrzy i głupi, mogą jeździć wysocy i niscy, mogą kobiety i mogą mężczyźni. Rower jest tylko i wyłącznie dla tych, którzy Chcą. Przez duże C. Jak się komuś nie chce, lub wręcz wyraża uporczywe niezrozumienie dla jazdy na rowerze (bo przecież drogi są dla samochodów), to ja takich ludzi całkiem nie rozumiem. Tym bardziej gdy decydują się na wycieczki rowerowe, które nie dość, że są dla nich nieco przydługie i przynudne, to w dodatku nie mają najmniejszych chęci dostosować się do innych użytkowników dróg.

Okazało się także, że znaleźć paliwo do dalszej jazdy można w tak przyziemnych sprawach jak sprawdzenie co się dzieje na fejsbuku i jak komentowane jest zdjęcie, które dopiero co się wrzuciło na łola czy oś czasu...

Costa Blanca i Costa del Sol są fajne. Tym bardziej poza sezonem. Jednak by była jasność - nie jeździ się po nich najłatwiej rowerem. A już na pewno nie jeździ się po nich łatwo jeśli się nie Chce. Są górki, tras rowerowych, ścieżek w sensie, jest trochę, ale czasem kończą się w przedziwnych miejscach. Trzeba myśleć, by nie wylądować na wjazdówce na autostradę lub nie objechać uroczego miasteczka, tylko dlatego, że rekreacyjny odcinek poprowadzony jest "rowerową" obwodnicą. Gdy zawieje od morza to bywa niebezpiecznie, bo dużą część trasy przejeżdża się poboczem dwupasmowej szosy. W dodatku po Hiszpanii da się jeździć z rowerami autobusami, nie jest to tak kosztowne jak by się zdawało, tylko 6 euro za rower, z tym, że same, "ludzkie" bilety nie są najtańsze. Za 20 euro da się przejechać z rowerem około 300 km. A podczas tych kilku dni musieliśmy się posiłkować podwózkami na dwóch odcinkach, jednego dnia.
fot. Kuba Marciniak
Mimo wszystko mam całkiem sporą satysfakcję z tej wycieczki, udało mi się np. zdobyć siedemdziesięciometrowy podjazd o nachyleniu 18%. Z podobnym próbowałem się kiedyś w Tunezji, w okolicach Chenini... ehhh, cóż to był za wyjazd!!




fot. Kuba Marciniak









piątek, 9 listopada 2012

wanna w Bukareszcie

Leżałem dziś sporo czasu w wannie. W Bukareszcie. Pięta ma zastępowała korek, ale i tak było bardzo przyjemnie. Kto by to zliczył i liczył, ale aż wstyd przyznać, że nie do końca pamiętam kiedy ostatni raz zażywałem kąpieli. Prysznic się nie liczy.

Wanna bukaresztańska (bukareszteńska?) może i nie za wielka, znam mniejsze, ale dała mi niezmiernie dużo przyjemności, umożliwiając wymoczenie zadka i reszty w gorącej wodzie.

Był czas i na poczytanie nieskończonych w Iranie lektur, i na przejrzenie bukaresztańskich atrakcji na weekend. 

Znalazł się też czas na próbę zrozumienia tego, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dziesięciu tygodni, m.in. tego, dlaczego w Iranie i Iraku pozwalałem się dotykać mężczyznom... Jags to fotografowała:




Wiem już, że prędzej lub później wrócę do Iranu. Na rowerze. Kurdystan irański jest niesamowity. Turecki i iracki też są piękne, ale ten w Iranie przyciąga ludźmi. Mam niedosyt zachodniego Iranu, i tam chciałbym pojeździć rowerem. Nigdy nie sądziłem, że będzie mnie tak bardzo przyciągać miejsce gdzie trzeba wielokrotnie podjeżdżać i zjeżdżać...

"Wracam" do Polski i już myślę o wyjechaniu... Jak to kiedyś powiedziała Gru: owsiki mi się włączyły. I nie chcą wyłączyć.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Zawsze chciałem zobaczyć start rakiety... Myślałem sobie, że najprędzej będę miał okazję jeśli pojadę na Cape Canaveral... ale Karol się nie zdecydował i nie pojechaliśmy do USA... Wcześniej, i później też,  kombinowałem, by może Bajkonur odwiedzić, bo i Kazachstan fajny i ciągnie na wschód, i wszystkie Julie z Kazachstanu są fajne... ale wciąż się tylko wybierałem. A teraz dodatkowo straciłem "motywację dodaną", bo okazało się, że już "nie ma Polaków w Kazachstanie"...

No, jest jeszcze Gujana Francuska, chyba nawet to Unia Europejska, ale jakoś mnie nie ciągnie w tamte rejony. W dodatku pobyt tam wiąże się z wydaniem nawet i 1000 pln dziennie!! Stoją też jakieś wyrzutnie rosyjskie przy Uralu, ale do Rosji nie wjadę póki nie zniosą wiz dla Polaków...

I tu nagle! może się okazać, że będę rozczytywał arabskie robaczki z tego cudeńka obok!

Semnan to irański poligon, niecałe 200 km na wschód od Teheranu - właśnie z niego Persi wysyłają w przestworza swoje satelity. Wykorzystują do tego rakietę nośną Safir - taką jak na zdjęciu.  W najbliższych dniach/tygodniach odbyć się ma kolejny lot, a na orbitę wyniesiony ma zostać satelita Fajr (świt).

Start przewidywany jest na sierpień (dokładna data, z uwagi na wrodzone skłonności Irańczyków do tajemniczości i zagadek, których pełno w bajkach perskich, nie jest znana), a do połowy września, z całą pewnością jeszcze nie będą stąpał po irańskiej ziemi, więc może się zdarzyć, że go nie zobaczę. Nie ma co się jednak tym przejmować, bo lot może się przesunąć, np. z powodów "niezależnych". Np. Izrael zdecyduje się na krótką wojenkę z Iranem? Lecz wtedy będzie dużo większa szansa na zobaczenie startu innych rakiet, więc nie ma tego złego...

Jadę z Jagodą do Iranu.

Zapowiadają się całkiem fajne wczasy.

Jedziemy na całkowitym spontanie. Przed tygodniem, w niedzielę zapadła klamka, że jednak wyjeżdżamy prędzej niż później. I chociaż pierwotnie miało być z rowerami, to ostatecznie ich nie bierzemy... Plany (jakie plany?) i idee się modyfikują ad hoc - jedziemy przez Lwów, lądem przez Rumunię, Bułgarię, do Turcji. W Trabzonie może wizy. Inszallah. Później będziemy się nimi cieszyć przez 30 dni. Inszallah.

Będziemy się cieszyć błąkaniem po Iranie. Jak to na wczasach.

Obiecywałem sobie po Aldze, że kolejny dłuższy wyjazd zrobię bez roweru i jak widać uda się dotrzymać obietnicy!

Czasem będę pisał tu. Czasem jednak na blo, który założyliśmy wspólnie z Jags - wczasywiranie.peron4.pl

Jeszcze nie wiem czym będzie ta droga. Mam nadzieję, że najbliższe tygodnie pozwolą mi zapomnieć i przypomnieć, oddalić i zbliżyć, pokochać i znienawidzić, zamknąć i otworzy, rozpalić i schłodzić.

Mam też nadzieję, że odległość i tajemnica wzmocnią bliskość i szczerość.

niedziela, 8 lipca 2012

Nie wolno się poddawać!!

Gdzieś, pewnie pod koniec numeru (nie wiem, bo jeszcze nie widziałem lipcowego egzemplarza) miesięcznika Rowertour, opublikowano kilkanaście tysięcy znaków z tekstem o zmaganiach kilku rowerzystów ze szlakiem Kazimierza Nowaka w północnej Algierii...

Artykuł musiałem pisać będąc jeszcze w Afryce, bo deadline gonił, i to m.in. dlatego wciąż nie podwiesiłem zdjęć i tekstów z 24bis etapu Afryki Nowaka na blo...

Tymczasem zapraszam do zakupu magazynu, jest tam kilka zdjęć do obejrzenia... więcej tekstów i zdjęć jest też tu: Afryka Nowaka i na afrykanowakowym profilu FB

wtorek, 26 czerwca 2012

Droga za horyzont

Wreszcie się zebrałem i się zebrało... Starsze i nowsze, ale w stronę horyzontu i w drodze. We wtorek, 3 lipca w krakowskim Barze Za Horyzontem zawiśnie nieco zdjęć z podróży, które odbyłem na przestrzeni ostatnich kilku lat... Zapraszam serdecznie na wernisaż o godzinie 19:00 - ul. Domki 19. Wstęp wolny. Po wernisażu, wraz Leszkiem Fidelusem (Robertem DeNiro) opowiemy co nam się przytrafiało w Algierii - opowieści zilustrujemy filmami i zdjęciami wykonanymi w kwietniu i maju 2012 roku. Zapraszamy!


poniedziałek, 25 czerwca 2012

Mówi się! O Polsce!

Znów będę mówił w radio, się wymądrzał do mikrofonu! We wtorek, (oooo! to już jutro), od 18:00 na antenie radia WNET. Natalię poznałem w Chrewcie. Hanki i Tomka jeszcze nie znam, ale poznam na Wolnej Antenie Radia Wnet w audycji Natalii właśnie, Pocztówki ze Świata. Tym razem godzina z odkrywaniem Polski... Kto ma internet i chęć, niechajże słucha! Podobno będzie też trochę muzyki, nie zabraknie więc i Pidżamy Porno.

Zdjęcia z Algierii wciąż się przebierają, tymczasem mały kolaż do dźwięków z utworu "Każdy nowy dzień rodzi nowe paranoje", autorstwa Pidżamy Porno - mam nadzieję, że ACTA, czy tam jakieś inne strachy, mnie nie zaaresztują za użycie tego utworu...

piątek, 15 czerwca 2012

Słuchajno! Czyli radiowy trip!

Lodowiec wycofał się z tej części Polski już jakiś czas temu, jednak dla niektórych z "południa" Szczecin i Koszalin to prawie koło podbiegunowe, z podkreśleniem słowa "prawie". Nie ma się w sumie czemu dziwić, bo pociąg z Krakowa do Szczecina jedzie 11 godzin! Prawie pół doby! A z Tarnowa? Ponad pół doby... Z Rzeszowa... Z Przemyśla... o Boże! Łatwiej samolotem! Z Krakowa do Szczecina można się przelecieć za 99 złotych, czyli ledwie 30 złotych drożej niż pociągiem! Oczywiście do tego należy doliczyć kilkanaście złotych na dojazd z i do lotniska, ale zyskuje się pół dnia!

A Szczecin ma nową atrakcję. Jeśli można powiedzieć, że pomnik jest atrakcją. W Parku Andersa czeka Jan Czekanowski, siedząc na kufrze podróżnym. Dopiero co odsłonięty odlew brązowo-mosiężno-innometalowy, wykonany przez Youssoufa Toure, Burkinafasańczyka, z Wagadugu... Całkiem ciekawy obiekt.

W Szczecinie doznałem też odkrywczego olśnienia i już raczej wiem na pewno,  dlaczego tak wielu osobom, w tym do niedawna również mi, wydaje się, że Szczecin jest miastem nadmorskim... choć od linii Morza Bałtyckiego oddalony jest o jakąś stówkę (to tak jakby powiedzieć, że Kraków leży w górach). Chodzi mianowicie o to, co się w pierwszej kolejności zauważa po wjechaniu do Szczecina - a widzi się dużo wody, zabudowania portowe i np. wielki napis tuż przed stacją Szczecin Główny: Szczecin Port Centralny, a wokół wielkie kadłuby statków. Dla większości przyjezdnych takie widoki są jednoznaczne - miasto portowe, czytaj nadmorskie. I już.

Ostatnie dni śmiało mogę określić mianem tripu radiowego. Zaczęło się w Szczecinie właśnie, gdzie o poranku spotkałem Marzenę Szóstak, z którą porozmawialiśmy sobie miło przez 30 minut w jej pracy, czyli w Polskim Radio Szczecin - zapis rozmowy zostanie wyemitowany podczas audycji Archipelag, w sobotę, 30 czerwca o 13.05 - oczywiście Pani Redaktor wzięła mnie na spytki o Algierii, głównie o Algierii.

Po południu stawiłem się w Koszalinie. A proste to wcale nie było, gdyż do Koszalaina jest się bardzo trudno dostać - ze Szczecina właściwie wyłącznie pociągiem, bo przed południem jest tylko jedno połączenie autobusowe. Kolejowych też nie dużo więcej... na dodatek z , uwagi na Euro 2012, jechałem w całkiem sporym ścisku wytworzonym przez Irlandczyków, którzy tłumnie przybywali z Berlina do Trójmiasta, na wieczorny mecz Hiszpania-Irlandia. Zapewne wynikiem byli dużo bardziej zawiedzeni niż komfortem jazdy w pociągu TLK, bo ten nie był wcale taki zły - pomijając, że jakieś 30% pasażerów nie siedziało, to nie ma się do czego przyczepić. Cena jednak nie powalająca - 40 pln za 173 km, lecz nie ma innych opcji, Inter Regio nie obsługuje tego kierunku, busów nie ma.

No dobra, poczułem się w Koszalinie młodo!



W Koszalinie przemiło spotkałem się z widzami (sic!) Radiowego Klubu Obieżyświata w Studio im. Czesława Niemena Polskiego Radia Koszalin. Przez ponad godzinę tłumaczyłem się z win popełnionych w największym afrykańskim kraju, tych, które nakłoniły Żandarmerię i Policję do permanentnego eskortowania nas przez prawie 900 kilometrów. Jadwiga Koprowska złoży z tego emitowalny materiał, który w eter poleci już w najbliższą niedzielę, gdzieś tak pomiędzy 13:00 a 16:00 - sam jestem ciekaw jak to wyszło. W tym czasie będę już raczej bliżej Kwiatonia niż zasięgu Radia Koszalin, ale może uda mi się jakoś, z odsłuchu w internecie, kiedyś zapoznać.

Dziś od rana znów w drodze, tym razem do Bydgoszczy. W porównaniu z resztą kraju: drogi takie same, widoki inne, ale też piękne. 4 godziny w autobusie PKS Koszalin. Dwadzieścia kilka lat nie jechałem trasą Koszalin - Bydgoszcz,  gdy to robiłem ostatanio to diesel kosztował 1,38 zł/l, a benzyna U95 1,46 zł.l, więc kto by o tym pamiętał. Dziś musiałem, te niecałe 200 km pokonać autobusem, bo okazało się, że pociagiem to właściwie się nie da... znaczy się, da się, ale się nie da, bo ja musiałem być w Bydgoszczy przed 12:00, i by spełnić ten warunek musiałbym wsiąść do pociągu przed 5tą - pociągi jadą przez Gdańsk lub przez Białogard, Szczecinek i Piłę! W podróż dostałem pomidora i dwie kanapki, Jagoda nie chciała mnie wypuścić bez prowiantu na drogę! Jechać musiałem, więc nie odmówiłem, i o 7:30 wystartowałem z Kosza. Autobusy PKSu koszalińskiego trochę odbiegają standardem od tych jeżdżących dla np.  Polskiego Busa, uśmiech i kultura osobista kierowców także. Lecz najbardziej skandaliczne, w porównaniu do polskobusowych, są ceny. Za przejechanie niecałych 200 km musiałem uiścić kwotę wyższą niż za przejazd Polskim Busem na trasie Warszawa - Szczecin! 52 zł plus 4,5 za plecak! Ciekawe ile musiałbym dopłacić za pojechanie z rowerem?!

 W Bydgoszczy prowadziłem lekcję w liceum, hihi. Dziękuję Ci Ewo, że mogłem dzieciakom powkładać nieco do głowy,  że na rowerze da się wjechać właściwie wszędzie, i w każdym towarzystwie, a i nawet nie trudno jest złapać stopa podróżując po Tunezji, a no i że gdy się jedzie nocą przez Ukrainę to trzeba bardzo uważać na brakujące studzienki kanalizacyjne, i że Beskid Niski sercu bliski. 

W Bydgoszczy odbywała się akurat przezabawna parada sprzętu rolniczego - to w ramach jakiegoś ogólnopolskiego projektu. Z głośników płynęła muzyka, stary przebój Kombii, "Słodkiego miłego życia". Idzie sezon na takie imprezy.





Jutro, wraz z Krzyśkiem Woźniakiem, Agatą Kowalską i Julią będziemy śmiali się z tego co wydarzyło się podczas jechania przez Algierię - podczas audycji Skołowani w Tok FM, chyba od 15:00, lub może od 15:30...


PS
I dodam jeszcze, że firma Souter Holdings Poland Sp. z o.o. jest firmą całkiem zacną, to do niej należy kilkadziesiąt czerwonych autobusów z napisem Polskibus.com - wychwalam ją tak oficjalnie i nie po raz pierwszy dziś, gdyż przedwczoraj wieczorem udało mi się popełnić babola i pomyliłem Rzeszów z Bydgoszczą! Stałem się więc szczęśliwym posiadaczem biletu z Warszawy do Bydgoszczy, zamiast do Rzeszowa. Gdy się zorientowałem (dobrze, że się zorientowałem) postanowiłem podjąć próbę odzyskania należności za błędnie wykupiony przejazd. I tu uwaga!! Mimo, że w Regulaminie stoi jak byk iż zwrotu z należności za niewykorzystany bilet, z potrąceniem 10% można się spodziewać wyłącznie jeśli anulacja następuje na 3 dni robocze przed kursem, dziś mailowo poinformowano mnie, że wyjątkowo tym razem nie zastosowany względem mnie zostanie ten paragraf i zamiast 5% otrzymam z powrotem 90% wartości biletu. To całkiem uprzejmie z ich strony. Czekam jeszcze na uwzględnienie reklamacji dotyczącej nie zabrania mojego roweru gdy poprzednim razem jechałem do Rzeszowa, a co za tym idzie nie wykorzystałem opłaconego biletu - tymczasem milczą w tej sprawie. Zobaczymy.






poniedziałek, 11 czerwca 2012

Kiedyś musiało


I stało się, co się miało stać - nie wsiadłem z rowerem do Polskiego Busa! W autobusie do Rzeszowa nie było miejsca dla mojego ponadgabarytowego bagażu - w dodatku nieco za bardzo się przyzwyczaiłem do tego, że przemili kierowcy nie robili mi najmniejszych problemów z tym, że rower nie był opakowany, choćby folią stretch i oczywiście tym razem nie chciano wziąć roweru też z tego powodu, że jest zagrożeniem dla innych bagaży. Przyznaję, za czysty to on nie jest, w dodatku wykorzystałem bytność w Warszawie i wreszcie naoliwiłem łańcuch i zębatki, więc dodatkowo smarem mógł brudzić walizki, plecaki i torby współpasażerów. Minęła mnie szansa na przejechanie się pierwszym kursem Polskiego Busa do Rzeszowa! Ostatecznie przebudowałem plany zbliżenia się do Bieszczadów i pojechałem nocnym kursem, ale bez roweru. Przepakowanie się z sakw do plecaka zajęło mi pół dnia - to nie jest proste...

Cel: Chrewt, i Stacja Bieszczady, zawiadowcą imprezy był Peron4. Sprawcą całego zamieszania z nie zabraniem roweru jest bardzo mały luk bagażowy autobusów realizujących kursy Warszawa - Rzeszów. Podobnie jak na trasie do Gdańska, dwupiętrowe autokary mieszczą prawie 90 osób, ale ich bagażnik jest dużo mniejszy od większości pracujących u przewoźnika maszyn. Kto zamierza się wybrać PB do Gdańska czy do Rzeszowa z rowerem, niech raczej nie liczy, że się zmieści. W zamian na tych trasach dostaje się poczęstunek, a nawet lody... Ostatecznie mam otrzymać zwrot wartości biletu - zobaczymy, tymczasem nawet nie odpisali na maila..
5 godzin w Rzeszowie spędzam na odpoczynku u Ryśka, który tego dnia gości kilka osób będących jak ja w drodze nad Solinę. Tym samym poznaję Pasikonika i Izę z Jarocina - całkiem na lewą stronę wywróceni ludzie. Ona tuż po obronie magisterki, on... no cóż, on jest Pasikonikiem...
Do Chrewtu podwożą nas Agnieszka z Mariuszem, jest Boże Ciało, więc prześwietny skrót bocznymi drogami przecinają co rusz procesje. Zatrzymujemy się kilka razy - pierwszy raz w życiu byłem tyle razy jednego dnia na tak wielu procesjach!
Czterodniowej imprezy długo nie zapomnę - to co się tam działo trudno jest opisać słowami, tym bardziej, że "wydarzenia" wypełniały szczelnie każdą minutę pobytu.
Z Chrewtu wyjechałem w niedzielę, będąc pełny uszanowanego szacunku dla Jagody, Ola i Grega, którzy z kilkorgiem przyjaciół przyorganizowali, intensywnie stymulowaną przez rewelacyjnych gości, imprezę na świeżym powietrzu. Pełen szacun za zaangażowanie i wyluzowaną atmosferę Stacji Bieszczady!
To był pierwszy od dłuższego czasu wyjazd bez roweru. I chociaż planowałem, by na jakiś czas odstawić na kołek rower i pojeździć trochę bez dwóch kółek, to już w drodze na kemping stwierdziłem, że jednak jazda rowerem, czy z rowerem jest duuużo przyjemniejsza. Trasa, którą dostaliśmy się do Chrewtu jest godna każdej rowerowej przejażdżki, z sakwami lub bez. Powieszę za jakiś czas track tej drogi - była rewelacyjna! 130 km głównie nieuczęszczanymi, gminnymi drogami, sporo podjazdów i tyleż samo zjazdów, prześwietne widoki, masa serpentyn, polan, zagajników i lasów. Rewelacja!

Luudzie, świetni ludzie przyjechali na te kilka dni do Chrewtu - oczywiście nie spamiętałem wszystkich, ale pewnie trafimy jeszcze na siebie gdzieś, kiedyś...

Zdjęcia zobrazują trochę lepiej sytuację na Stacji.

  Z Izą i Pasikonikiem łapiemy stopa na ul. Ceglanej w Rzeszowie - załapujemy się na bezpośrednią podwózkę na miejsce!

W drodze wykorzystujemy przystanki na przepuszczanie procesji by zintegrować się z miejscową ludnością - tu, obok Pasikonika, siedzi Pan Marek.
Walka z Azbestem trwa!

Na tym zdjęciu widzimy szaleńczo zadowolonych jarocinian, oraz UFO w tle (na chmurce obok loczka Izy). UFO po 2 dniach okazało się być jedynie insektem złapanym w locie, podobny znajduje się na tym zdjęciu z Algierii:
Centralna część foty - bąk, lub jakaś pszczoła... ale niestety nie UFO... (dlaczego wciąż nie przebrałem zdjęć z Algierii??)


7.06.12 - w tym dniu wziąłem udział w 4 procesjach bożociałowych!
Taki napis wita letników przybywających na Cypel. Właściciel miejsca, bardzo konsekwentnie przestrzega przestrogi - ładowanie telefonu: 1 zł, wrzątek: 0,50 zł, prysznic: 4-5 zł ze zniżką dla "peronowców", skorzystanie z ubikacji i służbowego papieru: bezpłatne dla "peronowców", cana dla innych: 1 zł. Nocleg pod namiotem dla "peronowców" kilkanaście zł/noc...

Na kempingu można także spotkać różne napisy.
Także takie, z tym, że do tego miejsca wejście prowadzi przez Sanitariat Męski.

Segregacja śmieci jest na Cyplu święta! Pan "Pracuje Się" montuje nam kosz na trzy worki śmieciowe.

Dziwny ten namiot, ale było kilka dziwniejszych - nic jednak nie mogło się mierzyć ze Srebrzystą Willą, w której zamieszkałem z Gregiem:
Prawda, że dostojnie wygląda? Nasza willa posiadał specjalny system podziemnych korytarzy, które prowadziły do sklepu, baru, na brzeg zalewu, do "piramidy", czyli sanitariatów...
...w podziemiach mieliśmy też do dyspozycji klimatyzowaną piwniczkę z winem, a także schron przeciwatomowy. Zorganizowaliśmy nawet konkurs na najpiękniejszy namiot, w konkury nie odważył się stanąć żaden poważny zawodnik...
... chociaż którejś nocy poczuliśmy się trochę zagrożeni, gdyż rozstawiono to oto monstrum...
... koleżankom z Łodzi, w rozstawianiu, towarzyszył Leszek. Rano okazało się, że ich cudeńko nie jest tak imponujące jak nam się wydawało. Srebrzysta Willa wygrała konkurs bez walki! Kolejny turniej już w najbliższy weekend w Beskidzie Niskim!

Antek będzie tatuażystą - szczególnie upodobał sobie stopy...
Oprócz dzieci gościliśmy też zwierzęta.

Tak właśnie przyjemnie było w Chrewcie, na pierwszym planie Greg, w tle Kinga...

Pasikonik bardzo dużo mówił. Mówił i mówił, i pokazywał swój film z Ameryki Południowej: Polowanie na lwy... czy jakoś tak. W najbliższym czasie planowana jest premiera wersji w 3D!!
Bieszczady są już całe zielone...

Stację Bieszczady odwiedzali także zwykli turyści, którzy nie wytrzymywali ciśnienia i atmosfery wytwarzanej przez najprawdziwszych z najprawdziwych podróżników. Na zdjęciu ambulans, który przyjechał po zasłabniętego cywila z łódki przepływającej obok pokazów slajdów.

Takie jednostki pływające spotkać można nad Soliną...

i Klapki Kubota.
 
Klasyczne śniadanie stacyjne - pełna, poranna kulturka. Żadnego alkoholu, do czasu.

Niewątpliwie w Chrewcie dużo się paliło...

... i uzupełniało płyny...


... niekoniecznie z butelek...

... ale jednak głównie z butelek...

... co niekoniecznie podobało się tym, którzy absolutnie nie pijają alkoholu!

Zawiązało się wiele przyjaźni, które na pewno nie skończą się wraz z wyjazdem.
Któregoś dnia zorganizowano grę terenową... ekipa Görnego Śląska w konkurencji "zdjęcie przedstawiające słonia, trzy stopy i krzyczącego człowieka" była bezkonkurencyjna...
... zadania wymagały różnych umiejętności...

... ostatecznie nie wygrała drużyna Sucharów, ale ...
... Africa Corps, z Lublina.
Śmiałków było wielu, ale tylko jeden potrafił przejść kilka metrów po linie.

Jak to ktoś określił: idzie jak po zakupy do sklepu...

Były też pokazy slajdów.

Z dookoła świata.
Na koniec były, tak jak zapowiadali organizatorzy, uściski i łzy...