sobota, 20 kwietnia 2013

trzy Śląski w dwa dni - cz.1 (Górny Śląsk - Śląsk Opolski)

Kraków, Nowa Huta, ostatnie piętro eksperymentalnego budynku wybudowanego w technologii wielkiej płyty "Domino". To pierwszy budynek z wielkiej płyty w Polsce! Zamieszkany zabytek!
Wiosenne porządki w rowerach przyniosły efekt w postaci zdecydowanej decyzji o wyruszeniu z Krakowa do Wrocławia, lądem. Przez Katowice i Opole. Przez Trzy Śląski.
Brezent/płachta, kapcie/pantofle?
Zadania na wtorek: 5:45 pobudka, pakowanie i śniadanie. 6:40 wsiąść do pociągu do Katowic. 9:00 start w stronę Opola. 16:00 meta w Opolu. 17:00 zwiedzić rowerem Opole. 21:00 usnąć by wypocząć.
Plany planami, ale tradycji musiało stać się zadość. Pobudzenie się przeciągnęło, więc czasu starczyło jedynie na pakowanie.
Ze świtem mały rekord - 19 minut z Placu Centralnego na peron 4 Dworca Głównego w Krakowie! Możliwość wjechania niemal do pociągu bez noszenia roweru jest naprawdę wspaniała! Tylko dzięki temu, że od północnej strony perony są skomunikowane ze ścieżka rowerową, zdążyłem na pociąg do Katowic. Skład już ruszył gdy go zobaczyłem, lecz wyglądający ze służbówki konduktor przychylnie zareagował na pędzącego skrajnią peronu rowerzystę i umożliwił mi bezpieczne wpakowanie się do ostatniego przedziału.

W Katowicach przywitał mnie komunikat miłym głosem podany: "opóźniony pociąg  przyśpieszonych Kolei Śląskich z Częstochowy do Żywca wjedzie na tor 3 przy peronie 2!" (normalnie Bareja!). Natomiast nie witały mnie ani dzieci w spacerówkach, ani niepełnosprawni na wózkach inwalidzkich czy o kulach, ani nawet osoby starsze czy podróżni z ciężkim bagażem, o osakwowanych rowerzystach nie wspominając - po prostu w Katowicach ich nie ma! Z peronów głównego dworca kolejowego można się wydostać wyłącznie schodami, nie ma windy, pochylni, przejścia przez tory czy ruchomych schodów (choć jak twierdzili pracownicy stacji: "to stan przejściowy, do czasu zakończenia remontu").
Dworzec: peron, schody, tunel, schody, hall kasowy. Na zewnątrz i szaro i buro. Jak zawsze w Katowicach. Lecz to nie z powodu brudu czy zaniedbania, nie. Monochromatyczność intensyfikował zacinający śnieżek z deszczem. Katowice  są bardzo ładne, ale już kilka lat nie było mi dane być w tym mieście w słoneczną pogodę!



Z Kato nie jest się wcale łatwo wydostać - tym bardziej bez mapy. Kierowanie się na Pyskowice przez Bytom skończyło się przejazdem przez Ligotę - dzięki temu zobaczyłem w Panewnikach franciszkański klasztor i kościół pw. Św. Ludwika Króla i Wniebowzięcia NMP z 1907 roku. I poznałem miłego pana, który się dopytywał z jakich służb jestem (bo oczywiście nie omieszkałem sfotografować ogromnego św. Franciszka trwającego od ponad 100 lat na szczycie kopuły kościoła).

Później wciąż ten sam miły pan się dziwił, że jadę do Opola, "bo TU też są ładne kościoły!". Nie mylił się! Nakierowany przez innego przechodnia, przeciąłem Kochłowice, w których stoi neoromański kościół z początku ubiegłego wieku. Zaledwie 5 kilometrów dalej, w Wirkowie, jeszcze jeden, tym razem neogotyk z elementami neoromanizmu. Mijał 20 kilometr od dworca, a ja wciąż jechałem ulicami miast Górnego Śląska - co kilka kilometrów punktami orientacyjnymi są strzeliste wieże kościelne - można byłoby tu spędzić kilka dni, zwiedzając wyłącznie kościoły. Oczywiście wieże kościołów wystają ponad inne zabudowania naprzemiennie z wieżami szybowymi, bo jednak co jak co, ale nie można powiedzieć, że Górny Śląsk kościołami stoi - stoi kopalniami, wciąż!
Odmiennie jak sugeruje ten mural, nazwa Rudy Śląskiej pochodzi od nazwiska pierwszych właścicieli - Rudzkich. Jeżdżąc jednak uliczkami tego miasta można natknąć się na inne ciekawe wskazówki, np. na Muzeum PRL czy Grodzisko Kochłowickie z XIII w.
Międzywojenna granica Polski i Rzeszy Niemieckiej biegła m.in. podwórkami, uliczkami, czy wręcz murami domów Rudy Śląskiej i Zabrza - nie łatwo odnaleźć jej ślady. Sporą różnicę można jednak dostrzec w architekturze miejskiej, co dziwne także współczesna infrastruktura jest rozwinięta "inaczej" - w Zabrzu i Gliwicach przejechać się można "szczątkowym" systemem ścieżek rowerowych. Co prawda błotnista lub nierówna nawierzchnia nie uprzyjemnia jazdy, ale co przepis to przepis, trzeba drogą dla rowerów jechać choćby miała się skończyć po kilkuset metrach. 

Bardzo inspirująca wycieczka. W Zabrzu odpocząć można np. w Muzeum Pojazdów Zabytkowych Automobilkubu Śląskiego (ze skarbem w postaci czarnego Daimlera Majestic Major z 1966 r., którym jeździła brytyjska Królowa Matka Elżbieta II), lub w zabytkowej kopalni węgla kamiennego GUIDO.

Najbardziej zabawnym elementem tej części trasy było dogadywanie się z autochtonami w sprawie kierunków jakie powinienem obierać, bo jak wiadomo Ślązacy nie mówią, ino  godoją. Dlatego dialog przeważnie kończył się gestem wyciągniętej ręki i okrzykiem: AAA! Pyskowice!! Prooosto! Prosto!!! Też bym tak zareagował widząc, po kilku minutach tłumaczenia, niezrozumienie na mej twarzy. Jak w Afryce, normalnie jak w Afryce!

Błąkałem się aglomeracją śląską z dobrych kilka godzin, wydostałem się z niej po 45 kilometrach walki i dopiero od Pyskowic przestał padać deszcz i deszczo-śnieg. Za to zaczął wiać wiatr, na szczęście lekko w plecy. Gdy zobaczyłem (już na drodze nr 94) znak, że do Opola pozostało zaledwie 57 km, mój licznik rowerowy wskazywał dokładnie tyle samo, byłem w połowie dzisiejszego dystansu! Po kolejnych 10 kilometrach teren zaczął opadać - pewnie dlatego drugą połowę trasy pokonałem w nieco ponad 3h!
Zawsze się zastanawiałem jak takie miasta partnerskie się dobierają...
Trudno stwierdzić gdzie rozpoczyna się Śląsk Opolski (przyjmuje się, że od granicy województwa opolskiego)  - mi przypomina dolinę górnej Loary (od Saint Etienne na północ). Pewnie podobne wrażenie mają mieszkańcy Pyskowic i La Ricamarie, bo są to miasta partnerskie. We francuskim miasteczku mieszka wielu potomków polskich górników, emigrantów lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku, m.in. pan Franciszek Wolsztinski, który spotkał w 1936 roku Kazimierza Nowaka... ale to całkiem inna historia. Z tym, że Francję pamiętam ze stycznia, gdy było chłodno i deszczowo - a teraz jechałem na początku kwietnia i było nawet zimniej i nieprzyjemniej niż w zeszłym roku. Zima porządnie przytrzymała terminy tej wiosny. Pola wciąż śniegiem zasypane. Choć im bliżej Opola tym mocniej czuć było w powietrzu aromat wilgotnej, gotowej do rodzenia ziemi, a i rolnicy sprzętem na pole gdzieniegdzie wyjechali.
Pogoda trochę nie sprzyjała, dlatego tylko na chwilę przystanąłem przy zamku w Toszku.

Przy tym podopolskim stanowisku pracy grzybiarek także zatrzymałem się tylko na chwilkę - wbrew zapowiedziom pobocza świeciły pustkami!
Dziękuję serdecznie cioci Asi K. za wspaniałą gościnę w Opolu, a Zbychowi Z. za pomoc w serwisie roweru i instrukcje przy wjeździe do Opola. Tego dnia jechałem dwoma Śląskami, Górnym i Opolskim, łącznie ponad 110 km plus kilka o świcie w Krakowie... Długi dzień. Trochę przesadziłem i zwiedzanie Opola to już następnym razem. Jutro do Wrocławia. Kolejny dzień przygotowań do Kurdystanu :-)
Z pozdrowieniami dla kibiców Oderki i hodowców Gadów!

środa, 3 kwietnia 2013

"wiosna" na rowerze


Spałem dziś. Miałem też sen. Gdyńska nagroda za przygotowanie akcji terrorystycznej w Algierii (tej ze stycznia 2013 roku, ale wszystko zaczęło się od spektakularnego przejazdu rowerami z Ouargli do Algieru w zeszłym roku) odebrana z rąk samego Janowskiego. Bezcenne.

W Wielki Piątek też myślałem, że śnię, bo wsiadłem na rower na warszawskim Gocławiu około 7:45 i zamiast dojechać do Otwocka (i dalej do Puław pociągiem, by znów rowerem do Lublina) minąłem, wciąż pedałując, Karczew oraz kilka innych miejscowości i dojechałem do Dęblina. Tak około 17:15 dojechałem, starego czasu. 100 kilometrów, z czego 75 w śnieżycy, deszczu, z wiatrem w ryj. Świetnie otworzyłem sezon.
Tak, to Brennabor, Meridką bym nie pojeździł w taki śnieg. Tak, mam na sobie odblaskowe wdzianko by mnie auta nie rozjechały. Tak, te jasne linie wzdłuż spodni to zacinający z południa śnieg. Tak, jechałem na południe. Masakra się zaczęła gdy zrozumiałem, że nie zdążę na pociąg do Lublina odjeżdżający o 16:30, było to około 14:00.


Plan był całkiem inny więc nie miałem żadnej mapy, tylko te tabliczki informujące, że do Puław jest 106, 97, 82... starałem się sobie przypomnieć ileż to może być kilometrów z Dęblina do Puław? Pewnie z jakieś czterdzieści i pięć! Głupio myślałem. Zaledwie 20.
Dawno się tak nie ujechałem, ale musiałem wreszcie wsiąść na rower i pojechać.



W Dęblinie na dworcu jest fajna poczekalnia, a przed Świętami pół miejscowej jednostki wojskowej wyskakuje na przepustkę. 4h czekałem z nimi na opóźniony pociąg do Dorohuska, a cep-konduktor miał nawet czelność bilety sprawdzać! I jeszcze mi się buty suszone na grzejniku rozkleiły, z gorąca!
Ostatecznie rowerowo-świątecznie spędziłem kilka śnieżno-deszczowych dni na wschodzie Polski. Dziękuję G. za gościnę i W. za dobre chęci gościny. B. dziękuję za świetną bazę w Lublinie, a J. za towarzystwo i wytrwałość w deszczu. Gocławianom natomiast dziękuję poczwórnie, bo bez Was pewnie bym wsiadł w czwartek na rower i pojechał przez noc aż do Lublina:-)

PS
Bardzo dobrze sprawdził się ortalion na spodnie, i kurtka przeciwwiatrowa - dziękuję Ci sekendhendzie!

wtorek, 26 marca 2013

Kuh-e Karbusz

Jakiś czas temu do radia powiedziałem, że ja nawet na Rysy nie wszedłem. No, bo nie wszedłem, a są i tacy co rower tam wnosili.
Ja tylko na 3700 się udałem, na 3740 metrów nad poziomem morza. W górach Zagros. W Iranie. W Persji. W dodatku bez roweru. Wstyd!


Nie lubię gór. Jest zimno, wieje wiatr. Jedyne co mnie do nich pędzi to przestrzeń...

Tylko ze względu na uczucia związane z przebywaniem w absolutnej przestrzeni jestem w stanie zrozumieć dlaczego ludzie wchodzą i schodzą z gór!

Z rozmowy z Tomkiem Mackiewiczem na forumextremum.pl :
... Jakiś taki kontakt z absolutem złapałem... Miałem oczywiście jakieś akcje psychiczne. Leżę sobie, a tu jakiś robak przebiegł po suficie, i po nodze jakiś robak przebiegł, a ja: co jest, kurde, przecież tutaj nie może być robaków! (śmiech). Tego typu halucynacje jakieś małe były...
I dalej mówił o oficjalnych organizacjach potwierdzonych w sądach i inny kaeresach ... Bo tam strasznie dużo jest takiej jakiejś dziwnej rywalizacji, zawiści. Dziwny klimat tam panuje, i my chyba nie chcemy za bardzo się w to angażować.

Tu jest kilka zdjęć z drogi z Jagodą gdy kręciliśmy się wokół Kuh-e Karbusz.




 


 
 

Na jednej przełęczy, tak około 3300, kupę zrobiłem. Gdybym jej tam nie zrobił to zesrałbym się ze strachu 300 metrów wyżej, na takiej jednej półce, na której przypomniałem sobie, że mam potworny lęk przestrzeni. Jago przeskoczyła tę półkę jak kozica i włączył mi się wówczas tryb "polski" - ona przeskoczyła, to ja nie przeskoczę?? I przeskoczyłem. Jeszcze ze sto metrów podeszliśmy, na 3740. A potem na szagę w dół, inną drogą niż weszliśmy. Za późno wstaliśmy... no i te skały nas złożyły.

Już po zmroku do naszych pasterzy wróciliśmy, dali nam frytki i herbatę. Trzy dni tam zostaliśmy. Jeszcze tam wrócę. Od drugiej strony wejdę na tę górę! Wejdę i zejdę do doliny Niyakan, do pasterzy Lurów co ich w zeszłym roku spotkaliśmy.
 
 

piątek, 8 lutego 2013

klonowe noski czy noski klonu?

Lubię taki film, Mulholland Drive, Davida Lyncha. Ten rower nazywa się
Mulholland 3i - Black - Red 
i kosztuje jedyne
 i kosztuje jedyne
€ 779,00
Zobaczyłem w internecie stronę z tym rowerem pewnie wyłącznie dlatego, że system zadziałał, spowodował, że odczułem przyjemność z dostrzegania tego co lubię. Czyli roweru i części nazwy ulubionego filmu.

Chyba zaczyna się jakaś ogólnoświatowa zmiana sposobu siadania na rowerach.
Jeszcze kilka lat temu większość widocznych w internecie ram rowerowych przypominała kreski futurystycznych obrazów rodem z popularnych produkcji kinematografii amerykańskiej. Teraz coraz częściej przypominają stylowe pojazdy lat czterdziestych i pięćdziesiątych.

Z gustu Amerykanów, amerykolubnych i amerykanolubnych narodów, pomysły zaczęli czerpać Chińczycy, jak również "reszta" i pozostałe narody mające (z uwagi na historię, mądrość i rozwój) w głębokim poważaniu "cywilizacje" zachodnią lub/i amerykańską. Rozpoczęli powielać, czyli kopiować oryginały, co zawsze związane jest z pogarszaniem jakości przejrzystości kolorów i kształtów. Niemal wszyscy kopiują. Jedni więcej, drudzy mniej.

Widzieć a rozumieć co się widzi, ma się tak samo do siebie, jak słyszeć a rozumieć co się słyszy. Ludzie ślepną, ale nie w sensie  tracenia umiejętności rozróżniania szczegółów. Ślepną, bo szczegółów jest coraz więcej, i więcej, a oni wciąż się do mnie za bardzo zbliżają. Może gdyby zatrzymali się w rozwoju, zostali w tyle względem tych szczegółów, udałoby się im dostrzec i zrozumieć co one rysują. Może czas na wstrzymanie rozwoju?

- Jezu, jak ja to rano przeczytam to się przewrócę.
- Które rano, tato?




Tak samo jak mogę w tej chwili niemal wszystko pokazać w Internecie na youtube, niemal za darmo (bo ten czas, który poświęcamy na słuchanie przed utworami reklam powinniśmy dużo lepiej wycenić)...





... tak  samo chciałbym móc na fejsie zacytować całe rozdziały ze "Skrzynki Demona" Kena Keseya. 

Ale czy to nie będzie niezgodne z jakimś systemowym prawem, którego wpływ na społeczeństwa jest szczególnie dobrze poznany? W przeciwieństwie do objęcia wzrokiem (poznania) całego lasu, a nie tylko polanki. W sensie, gdy człowiek będzie potrafił o własnych siłach latać? Choć przecież to niemożliwe. Nie jesteśmy tak silni, by się samodzielnie wznieść w przestworza jak ptaki. Lecz może gdybyśmy się zmniejszyli, może wówczas udałoby się latać? Gdybyśmy się skompresowali? Ważyli mniej. Mniej jedli. W mniejsze ubrania ubierali. Mniej zużywali energii. Zajmowalibyśmy wówczas dużo mniej miejsca. Więcej nas mogłoby się pomieścić na Ziemi. Gdybyśmy tylko byli nieco mniejsi - nie powinniśmy do tego dążyć?

My - ludzie, jednostki, człowieki, stoimy w opozycji do systemu, którym zarządzamy. Ten system należy rozwinąć, nie ludzi. Ludzie już się bardziej nie chcą rozwijać. Stali się jednostkami systemowymi.

Jeśli się czegoś nie rozumie, to zaczyna się przeklinać. Tym czego się nie rozumie. Jedni mówią, kurwa mać inni madafaka? A co oznacza kurwa mać? Czyż ten wulgaryzm nie jest związany z brakiem szacunku do matki? Czy żony? Kurwa twoja mać, tu chodzi o matkę innego człowieka, który nie jest rodzeństwem. To jego się tym sformułowaniem obraża. A co jeśli rodzeństwo mówi tak do siebie? Jednocześnie obraża i siostrę/brata i siebie, bez względu czy ma tego świadomość czy nie.
Widzieć a dostrzegać? Patrzeć a rozumieć ?

- Jezu, jak ja to rano przeczytam to znaczy, że nie odłączono mnie od internetu i nie oślepłem.

PS
I czy to jest reklamą?