Spałem dziś. Miałem też sen. Gdyńska nagroda za przygotowanie akcji terrorystycznej w Algierii (tej ze stycznia 2013 roku, ale wszystko zaczęło się od spektakularnego przejazdu rowerami z Ouargli do Algieru w zeszłym roku) odebrana z rąk samego Janowskiego. Bezcenne.
W Wielki Piątek też myślałem, że śnię, bo wsiadłem na rower na warszawskim Gocławiu około 7:45 i zamiast dojechać do Otwocka (i dalej do Puław pociągiem, by znów rowerem do Lublina) minąłem, wciąż pedałując, Karczew oraz kilka innych miejscowości i dojechałem do Dęblina. Tak około 17:15 dojechałem, starego czasu. 100 kilometrów, z czego 75 w śnieżycy, deszczu, z wiatrem w ryj. Świetnie otworzyłem sezon.
Plan był całkiem inny więc nie miałem żadnej mapy, tylko te tabliczki informujące, że do Puław jest 106, 97, 82... starałem się sobie przypomnieć ileż to może być kilometrów z Dęblina do Puław? Pewnie z jakieś czterdzieści i pięć! Głupio myślałem. Zaledwie 20.
Dawno się tak nie ujechałem, ale musiałem wreszcie wsiąść na rower i pojechać.
W Dęblinie na dworcu jest fajna poczekalnia, a przed Świętami pół miejscowej jednostki wojskowej wyskakuje na przepustkę. 4h czekałem z nimi na opóźniony pociąg do Dorohuska, a cep-konduktor miał nawet czelność bilety sprawdzać! I jeszcze mi się buty suszone na grzejniku rozkleiły, z gorąca!
Ostatecznie rowerowo-świątecznie spędziłem kilka śnieżno-deszczowych dni na wschodzie Polski. Dziękuję G. za gościnę i W. za dobre chęci gościny. B. dziękuję za świetną bazę w Lublinie, a J. za towarzystwo i wytrwałość w deszczu. Gocławianom natomiast dziękuję poczwórnie, bo bez Was pewnie bym wsiadł w czwartek na rower i pojechał przez noc aż do Lublina:-)
PS
Bardzo dobrze sprawdził się ortalion na spodnie, i kurtka przeciwwiatrowa - dziękuję Ci sekendhendzie!