niedziela, 30 grudnia 2012

Kraina Lewarta w Rowertour

Zima!!! Ziiimaaa!! Jeździć się nie chce! Rowerem.
Są tacy co jeżdżą. W koło Krakowa :) Powodzenia tym!! I na 2013 rok więcej siedzenia na siodełku życzę!
W styczniowym Rowertourze przeczytałem dziś, że w okolicach Lublina da się też jeździć - na koniec zimy podobno jest fajnie, i w pierwszy weekend lipca też...

W 2013 roku mam nadzieję zimę żegnać w Kurdystanie. Na rowerze. 3 miesiące do wyjazdu. Czy zdążę się dobrze przygotować? Czy zdażę?? :)


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Rower w Hiszpanii


fot. Kuba Marciniak
Generalnie, nie zdążyłem się dobrze odgarnąć ze spraw związanych z Wczasami w Iranie, a zostałem oddelegowany na rower do Hiszpanii...

Na wyjazd cieszyłem się jak głupi do sera, bo po ponad trzech miesiącach rozłąki z pedałowaniem i zaskoczeniu polską, mglistą jesienią po powrocie z "ciepłych krajów", dostałem możliwość pojeżdżenia sobie po wybrzeżu hiszpańskim. W dodatku w szczytnym celu, Rak&Rollingowym. Czegóż chcieć więcej?

No można np. chcieć nie zapomnieć ładowarki do telefonu, bo jak się okazało jej brak był kluczowy dla końcówki tripu. Tripu, który miałem nadzieję, że będę świetnie wspominał, a będę go po prostu wspominał.

Dowiedziałem się podczas tych kilku dni mianowicie np. tego, że jestem alkoholikiem, dla którego jedynym celem codziennego, uporczywego i męczącego jeżdżenia na rowerze jest napicie się wina. Taniego.

Dodatkowo dowiedziałem się także, że pomalowane paznokcie zupełnie nie przeszkadzają w jeździe na rowerze. Natomiast zbyt wysokie obcasy przeszkadzają. W sensie, że ich brak utrudnia wsiadanie i zsiadanie z siodełka. W sensie, że jest się wówczas za niskim, by siedząc na nim dotykać stopami do ziemi. Pytać dlaczego mnie nie wolno, bo wybucham.

Pozyskałem także wiedzę, że jeśli się bardzo czegoś chce i dodatkowo ma się otwarty umysł i jest się czegoś ciekawym na tyle by skorzystać z doświadczenia i wiedzy innych, to można niezauważalnie stać się całkiem dobrym rowerzystą sakwowym. Mimo, że wcześniej nie miało się zbyt dużego doświadczenia w jeździe z sakwami. Takim rowerzystą, który z całą pewnością siebie podjeżdża pod górki czy lawiruje wąskimi uliczkami, pomiędzy zaspanymi i leniwymi emerytami z Hiszpanii, Francji, Niemiec, Danii, Szwecji, Norwegii i kilku innych bliżej nieokreślonych krajów. Dla niektórych nawet takie "emeryckie podróżowanie" po wyludnionych kurortach Costa del Sol i Costa Blanca jest spełnieniem życia i marzeniem godnym emerytury... No cóż, każdy dąży do tego co spełnia jego oczekiwania i z czego czerpie przyjemność.

Wymierną korzyścią wynikającą, a jakże! z mego obcowania z rowerzystami w Hiszpanii jest zmiana zdania. Tak, zmieniłem zdanie w jakiejś kwestii i się do tego, nie tylko przed sobą, przyznaję! Zmieniłem zdanie mianowicie w kwestii tego, że rower jednak nie jest dla każdego. Mogą na rowerze jeździć mądrzy i głupi, mogą jeździć wysocy i niscy, mogą kobiety i mogą mężczyźni. Rower jest tylko i wyłącznie dla tych, którzy Chcą. Przez duże C. Jak się komuś nie chce, lub wręcz wyraża uporczywe niezrozumienie dla jazdy na rowerze (bo przecież drogi są dla samochodów), to ja takich ludzi całkiem nie rozumiem. Tym bardziej gdy decydują się na wycieczki rowerowe, które nie dość, że są dla nich nieco przydługie i przynudne, to w dodatku nie mają najmniejszych chęci dostosować się do innych użytkowników dróg.

Okazało się także, że znaleźć paliwo do dalszej jazdy można w tak przyziemnych sprawach jak sprawdzenie co się dzieje na fejsbuku i jak komentowane jest zdjęcie, które dopiero co się wrzuciło na łola czy oś czasu...

Costa Blanca i Costa del Sol są fajne. Tym bardziej poza sezonem. Jednak by była jasność - nie jeździ się po nich najłatwiej rowerem. A już na pewno nie jeździ się po nich łatwo jeśli się nie Chce. Są górki, tras rowerowych, ścieżek w sensie, jest trochę, ale czasem kończą się w przedziwnych miejscach. Trzeba myśleć, by nie wylądować na wjazdówce na autostradę lub nie objechać uroczego miasteczka, tylko dlatego, że rekreacyjny odcinek poprowadzony jest "rowerową" obwodnicą. Gdy zawieje od morza to bywa niebezpiecznie, bo dużą część trasy przejeżdża się poboczem dwupasmowej szosy. W dodatku po Hiszpanii da się jeździć z rowerami autobusami, nie jest to tak kosztowne jak by się zdawało, tylko 6 euro za rower, z tym, że same, "ludzkie" bilety nie są najtańsze. Za 20 euro da się przejechać z rowerem około 300 km. A podczas tych kilku dni musieliśmy się posiłkować podwózkami na dwóch odcinkach, jednego dnia.
fot. Kuba Marciniak
Mimo wszystko mam całkiem sporą satysfakcję z tej wycieczki, udało mi się np. zdobyć siedemdziesięciometrowy podjazd o nachyleniu 18%. Z podobnym próbowałem się kiedyś w Tunezji, w okolicach Chenini... ehhh, cóż to był za wyjazd!!




fot. Kuba Marciniak