piątek, 20 kwietnia 2012

Algier o poranku pachnie piekarniami.

20 kwietnia, od 4:10 jestem w Algierze. Teraz siedzę na lotnisku im. jakiegoś ważnego Algierczyka, a dostać się tu wcale nie jest łatwo, tym bardziej z rowerem! Pierwszy raz namówiono mnie na włożenie roweru (bez koła przedniego, bo się nie mieściło) do rentgena! Przed lotniskiem musiałem 3 razy otwierać sakwy, wszystko rozbebeszać, tłumaczyć do czego służy statyw fotograficzny, do czego używa się rurek do namiotu i w jakim celu chcę wjechać na teren lotniska. Za drugim razem powiedziałem po prostu, że lecę do Frankfurtu – naiwnie myślałem, że to skróci i ułatwi procedurę. Skutek był niestety odwrotny, bo chyba byłem pierwszym pasażerem, który przekracza zacne progi lotniska w Algierze na rowerze – pytania się nieco zmieniły i dotyczyły np. czy bagażnik będzie można przewieźć samolotem? Na nic tłumaczenia, że to nie problem. Za trzecim razem pokazałem policjantom wjazdówki na Ukrainę (myśleli, że to do Rosji), do Maroka, Angoli, Zimbabwe – kolejny strzał w kolano, zaczęły się pytania dotyczące tych krajów i czy w Algierii jeździło mi się lepiej czy gorzej. Wejście do samego budynku to już całkowity cyrk na kółkach. 4 kolejki, po 40 osób każda, posuwają się wolno, bo każdy bagaż musi być prześwietlony, każdy pasażer sprawdzony, jak podczas przejścia przez europejskie lotnisko. Gdy policjanci zobaczyli mnie z rowerem otworzyli piąte wejście – zaczęły się próby włożenia na taśmę roweru wraz z sakwami. Widać było, że się nie da, ale chłopaki podjęli dwie próby, zdjąłem więc sakwy i prześwietlono je oddzielnie. Teraz czas na rower, kolejna próba, jeszcze jedna, ale tym razem ze skręconą kierownicą. Nic z tego. Przyszła całkiem przystojna policjantka i z mądrą miną pokazała bym rower złożył, jak składaka. Niemal parsknąłem śmiechem, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili – jestem tu od 5 dni i wiele razy się przekonałem, że Policja nie może nawet przez sekundę podejrzewać, że się z niej śmieję czy żartuję. Śmiać to się można ze mnie, a nie z nich! Wreszcie zaproponowałem, że zdejmę przednie koło – i o dziwo! rower się zmieścił! Radości było sporo, także w kolejce, która się już zdążyła za mną utworzyć.
W środku lotniska całkiem inny świat (jak w MiB), podróżni wymieszani ze sobą kolorami skóry, ubraniami, wiekiem dzieci i pielgrzymów do Mekki. Dla przylatujących do Algieru mam małą sugestię – skorzystajcie z lotniskowego kantoru, kurs jest właściwie identyczny jak ten z Annaby, a wygląda na to, że formalności jest znacznie mniej. W hali odlotów stoją też dwa bankomaty akceptujące karty VISA ELEKTRON, to dość istotne, bo w całej Annabie nie znalazłem takiego! W budynku są też dwa przedstawicielstwa lokalnych sieci komórkowych, ja wybrałem JEZZY i kupiłem wreszcie prepaida za 500 DZD (w tym 250 DZD na rozmowy).
W Annabie spędziłem całkiem przyjemne dwie noce – hotel Baghdad oferował to co najważniejsze, czyli prysznic, więc się nie oszczędzałem i prysznicowałem się dwa razy dziennie! W środę rozeznałem się, jak sądziłem, skutecznie, w możliwości dotarcia do Algieru pociągiem. Wieczorem odchodził skład bezpośredni do stolicy, odjazd 19:20, na 6:00 jestem na miejscu. Cena 2 klasy pociągiem SNTF całkiem przystępna, 1530 DZD, czyli około 40 złotych! Kuszetka, pani zza okienka twierdzi, że można się dobrze wyspać, a rower to nie problem, grunt abym przyszedł około 20 minut wcześniej, to marcher zaopiekuje się moim bagażem, ale to nie problem. Bilety można kupować w dniu wyjazdu, od 13:30 do 18:00 – przyjechałem więc następnego dnia, już spakowany do sakw, bo pokój musiałem zdać do 11:00. Podchodzę grzecznie do okienka, a tam nie ma mojej pani, co mówiła, że wieczorem odjeżdża pociag do Algieru, w którym będę mógł złapać trochę snu i może coś popiszę i zdjęcia poprzeglądam... Jest za to miły pan, który mówi, że pociągu dziś nie będzie. Pytam się dlaczego. Odpowiedź jest prosta: bo tory się zepsuły. Pociąg pojedzie, ale może jutro. Tłumaczę gościowi całkiem poważnie uśmiechnięty i rozbawiony sytuacją, że muszę być w piątek na lotnisku, a on na to konsekwentnie (prawie jak pracownicy jednej z moich nieulubionych już linii lotniczych), że pociąg odjeżdża zawsze o 19:20, ale akurat nie dziś, bo tory są popsute i może jutro wieczorem pociąg pojedzie, a może nie...Na totalnym luzie wycofałem się z Gare i od razu pojechałem na dworzec autobusowy. Kilkanaście minut zajęło mi kupno biletu na wieczorny autobus do Algieru – cena: 850 DZD. Jedyny minus był taki, że na bank się nie wyśpię, że prądu nie będzie, że będzie trzęsło i wyjeżdżając ostatnim oferowanym połączeniem, w stolicy będę o 4:10.
Oczywiście starałem się wyciągnąć pozytywne wartości z takiego obrotu rzeczy – jeszcze nie wiedząc o problemach z pociągiem, rano wybrałem się z aparatem na ulice Annaby, były jeszcze puste, światło całkiem fajne – skoro będę w Algierze tak wcześnie, to zrobię dokładnie to samo, pokręcę się rowerem po mieście i pofocę nieco. I plan byłby doskonale idealny, ale w piątek rozgrywany będzie jakiś ważny mecz i po mieście szwendały się już dziesiątki podekscytowanych kibiców miejscowej drużyny. W związku z tym, ale także zapewne w związku z majowymi wyborami, na ulicach, w parkach, zaułkach Algieru, wszędzie była ogromna ilość policjantów! Przez to większość ujęć była niemożliwa do wykonania, bo trudno było nie uchwycić jakiegoś mundurowego. W dodatku większość budynków rządowych z zasady nie można fotografować, z tym, że nie informują o tym żadne znaki, trzeba się więc dodatkowo zatrzymywać przy spotykanych funkcjonariuszach i dopytywać: „czy mogę sfotografować ten prześliczny zaułek, z tym wielkim gmachem w tle?” Na co padała przeważnie długo przemyślana odpowiedź, że nie, bo to jakieś ministerstwo, siedziba rządu, największej partii, czy inny budynek administracji publicznej... Wpadłem więc, na relaksacyjne 30 minut z internetem i wieściami z kraju. W międzyczasie rozjaśniło się na tyle, by jeszcze raz spróbować zrobić zdjęcia na mieście. No i jeszcze miejscowe śniadanko, croissant plus ciastko, słodkie i ciężkie, no i espresso. Od razu mi się zachciało jechać na lotnisko. Wbiłem się na obwodnicę, która w pewnym momencie okazała się być autostradą – zatrzymał mnie policjant na motorze, ale nie po to by ukarać mandatem, czy zawrócić do najbliższego zjazdu, ale po to by dowiedzieć się skąd jestem... Algierska Policja zaskakiwał mnie już wielokrotnie, przeważnie pozytywnie, jak Ci z Annaby, którzy zatrzymali mnie by powiedzieć bym bardzo uważał fotografując plakaty wyborcze, ale nie dlatego, że to zabronione, o co się martwiłem, ale dlatego, że może przyjść jakiś Ali Baba i mnie okraść, gdy będę patrzył przez wizjer aparatu;)
Przed chwilą pożegnałem się z Abdelarazakiem, Algierczykiem z południa kraju, który zagadał mnie widząc na sakwach roweru stronę afrykanowaka.pl . Nie znał sztafety, ale rozpoznał .pl i spytał czy jestem z Polski. Od słowa do słowa okazało się, że zna rosyjski, więc tym lepiej nam się rozmawiało, bo mieszaliśmy w zdaniu rosyjskie, arabskie i angielskie słowa. Przemiła konwersacja.
Równocześnie dostałem dwa smsy: jeden od chłopaków, że są już na algierskiej ziemi, a drugi, od Julii, że jest już w samolocie w stronę Algierii. Wieczorem będziemy w komplecie, a jutro w Ouargli, Inszallah. Nie wiemy dokładnie co przyszykowali nasi algierscy przyjaciele, którzy pomagają w organizacji etapu 24bis – mam nadzieję, że pojutrze wreszcie w całym składzie ruszymy rowerami z południa na północ!
 PS
z Annaby mam kilka fajnych zdjęć, ale podwieszę je już chyba nie teraz...