poniedziałek, 15 marca 2010

14 marca, Taliwin – Taroudant

Od pobudki dzień zapowiadał się świetnie, choć długo czekałem aby uprane ciuchy wreszcie doszły do siebie. Wczoraj wieczorem większość wolnych pokoi zajęło kilkudziesięciu norweskich i angielskich motocyklistów, wyglądali serio „profesjonalnie” i „amerykańsko” - wielkie brzuchy, głowy przewiązane bandanami, dziary na rękach, niektórzy w kilkuletnich, zadbanych brodach, piwko w ręku... Szkoda, że nie zrobiłem ani jednego zdjęcia;) Już zacząłem się obawiać czy imprezowe sąsiedztwo umożliwi mi spokojny sen, ale ci jakoś tak po 0,33l Hainekena zgodnie rozeszli się po kwaterach! Ja jednak mimo ciszy nie mogłem długo usnąć. Rwałem się do jazdy, ale martwiła pogoda. Ostatni tydzień bardzo nadgryzł moje morale – jeśli nie zrobi się cieplej i pogodniej, a wiatr przynajmniej nie zmieni kierunku, to zacznę być niezadowolony...
Od rana słońce! Dużo słońca! Ciuchy dostały więc szansę odbyć zbliżającą się drogę na sucho. Motorsi grzecznie od rana krzątali się przy maszynach, około 11tej wyszykowany pożegnałem się krzycząc siijulejter i popędziłem do centrum miasteczka na śniadanie. Zanim postawiono przede mną tajin i colę odszukałem skrzynkę na listy i nadałem jeszcze jedną kartkę do Polski – od Warzazatu byłem przekonany, że zgubiłem tam kopertę z zapasem pocztówek i znaczków, a tu podczas pakowania miła niespodzianka, zguby znalazły się oczywiście w „tajnej” kieszonce przedniej sakwy!
Najedzony, w dobrym humorze ruszyłem na zachód. Zapowiadało się wręcz idealnie, słońce z lewej, nie za gorąco, lekki wietrzyk, niedziela, mało samochodów, start z 1050 metrów, a meta na 250. Czegóż chcieć więcej? Niedzielnego obowiązku szkolnego w Maroku... Dzieciarnia znów pojawiała się gdy akurat chciałem się zatrzymać. W tygodniu do 12tej i pomiędzy 16 a 19 dzieci siedzą w szkole, więc najgorzej jest pomiędzy 13 a 14tą, gdy nakręconym zdobytą rano wiedzą uczniom w drodze na obiad do domu przychodzi do głowy naprawdę wiele pomysłów. Dziś jednak ponownie przekonałem się, że im dalej od Warzazatu i Zakury tym ludzie jacyś tacy przyjaźniejsi, bezinteresowniejsi, nawet dzieci nie takie natarczywe. Moje spotkania z nimi coraz mniej przypominają „zajścia w Sidi Barrani” ;)
Miałem więc do Taroudantu ponad 100 km, w 1/3 dystansu pojawiała się możliwość wyboru brzegu rzeki Sus, którym dojadę do miasta, wybrałem stronę południową, krótszą i mniej uczęszczaną, ale z pagórkami i kilkoma miasteczkami... Do skrzyżowania droga po prostu miodek! Gaje arganowe na zboczach gór, wreszcie zieleń! Prawie wciąż z górki, 300 metrów niżej niż Taliwin, a Taroudant jest kolejne ponad 400 metrów niżej! Dalej teren się wypłaszczył, łagodne długie zjazdy, nieco krótsze podjazdy. Po kolejnych 40 kilometrach minąłem słupek: Agadir 100, może by tak już dziś zamoczyć stopę w Oceanie? Zatrzymał mnie żółw, który nieborak, schowany szczelnie w skorupie liczył, pośrodku szosy, ile razy tego dnia uniknął śmierci pod kołami przejeżdżających aut... Odbyliśmy krótką sesję zdjęciową, pożegnaliśmy życzliwie i pognaliśmy każdy w swoją stronę. Wiatr się wzmógł, nie jechałem już na takim luzie jak wcześniej, ale i tak czułem się wyśmienicie – wreszcie pojawiło się dużo zieleni, błękit nieba, drzewa inne niż palmy... Po 4 godzinach jazdy byłem 80 kilometrów od Taliwinu! Skręciłem na skrót przez Freje z zamieszkałą kazbą i mostem przez Sus... Dobrze rozpędzony przejechałem przez wioskę, kazba jak kazba – most, a za nim już tylko kilkanaście kilometrów do mety! Wtem doznałem kolejnego szoku związanego ze zmianą zachowania miejscowych Marokańczyków, a właściwie Marokanek – minięta właśnie grupa okutanych szczelnie kobiet ewidentnie wykrzykiwała do mnie, mersje!! Mersje, aż się normalnie obejrzałem – a one biegną w moją stronę, machają rękami i mersje, mersje!!! Nie mogłem darować sobie takiej okazji, może nawet fotę da się strzelić?!!! Zawróciłem, miłe panie wciąż krzyczały mieszanką francuskiego, arabskiego i berberyjskiego i nerwowo wskazywały na koniec mostu... Wreszcie dotarło do mnie o co chodzi. Na most się wjeżdża z zakrętu i nie zwróciłem uwagi na duże kamienie poukładane podobnie jak te, które sygnalizowały na piste niebezpieczeństwo. Dnem suchej rzeki ślamazarnie toczył się regularny ruch drogowy, bp most kończył się kilkunastometrową wyrwą! Rzeka zabrała! Pewnie bym wyhamował, pewnie bawiące się na moście dzieci też by krzyczały (choć w tym przypadku mógłbym jeszcze przyspieszyć). Marokanki mnie uratowały, normalnie mnie uratowały! Rzekę przejechałem jak inni, w brud. Wyrwa okazała się być naprawdę wielka, w dodatku prąd strumienia nie rozprawił się tak po prostu z tym mostem, most był cały!! Woda załatwiła sprawę od strony lądu podmywając i „znikając” sporą część nasypu, którym na most od tej strony się wjeżdżało. To co Draa zrobiła w Mhamidzie to nic! Tu to dopiero żywioł dał ognia! W ogóle wszystkie drogi, którymi dotąd jechałem poznaczone są zniszczeniami powodziowymi, nie sądzę aby tak było co roku, opady musiały być naprawdę obfite. Najśmieszniejsze, że o przerwie w moście informują właściwie tylko poukładane kamienie i życzliwi ludzie... Do obrzeży Taroudantu dojechałem o 18tej – to zdecydowanie najszybsze 100 kilometrów jakie przejechałem w Maroku!
Miasto mnie zachwyciło od samego początku, nie dość, że pierwszy raz jechałem po wyznaczonym pasie dla rowerzystów, to jeszcze udało mi się, przed zakwaterowaniem, prawie godzinę pojeździć po medinie! Hotel Atlas znalazł się właściwie sam. 100DH, pokój z prysznicem, rower do garażu, śniadanie 7:30-11:00. Idę na kolację. Dziś mam ochotę na harirę, 100 metrów od hotelu wchodzę do niepozornego baru, kilka osób, telewizor pod sufitem, oczywiście mecz – Liga Hiszpańska, Messi właśnie strzelił swojego trzeciego gola w tym spotkaniu i Barca wygrywa z Valencją już 3:0! Szał, znajduje się właściciel, jest i harira, jedna, potem druga, zaczyna się kolejny mecz, siedzę jeszcze chwilę, coś tam piszę, nikt mi nie zawraca gitary, żadnych bonżur mersje, sawa? Czasem tylko zerkając w stronę telewizora, gdy komentatorzy i widzowie głos podnoszą, spotykam uśmiechnięte spojrzenia innych gości tego zacnego lokalu, kiwnięcie głową, machnięcie dłonią i tyle, wystarczy, żadnych gadek szmatek, setek pytań i propozycji. Zostaję tu jeszcze jeden dzień!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

skomentuj, a będzie skomentowane