poniedziałek, 16 sierpnia 2010

West Nicholson - Mazunga, poniedziałek, 16 sierpnia 2010 r.

West Nicholson - Mazunga, poniedziałek, 16 sierpnia 2010 r.
Za około 170 km pożegnamy Zimbabwe... Gdyby się uprzeć to w Messinie moglibyśmy być już dziś – tym bardziej, że spod hotelu ruszyliśmy chwilę po 7 rano... ale, decyzją większości, bez porządnego śniadania. Plan był taki by zatrzymać się przy najbliższym sklepie, nabyć jakieś produkty śniadaniowe i zjeść grzany posiłek, z tym, że pod rzeczonym sklepem okazało się, że sprzęt do grzania będzie odpalany „gdzieś” dalej, za wioską. Pojechaliśmy więc jeszcze prawie 10 km i dopiero zatrzymaliśmy z obozem śniadaniowym – nie ukrywam, że jak dla mnie strasznie bez sensu, bo co z tego iż ruszyliśmy wcześnie rano skoro, na śniadanie za miastem, zmarnowaliśmy prawie 2h;) W dodatku stanęliśmy kilka metrów od drogi, obok przeładowni bydła, generalnie w krzaczorach prawie, i oczywiście wjechałem w jakiś kolec... kolejne minuty na łatanie dętki.
W dodatku zaczęło wiać i w ciągu dnia było nieprzyjemnie chłodno, o wieczorze i nocy nie wspominając... Wiało oczywiście klasycznie, w twarz, więc w sumie nawet to, że zjechaliśmy o 300 metrów nie wpłynęło znacząco na polepszenie komfortu jazdy.
Mimo to jechało mi się dość dobrze i nie miałem chęci na dłuższe postoje, w przeciwieństwie do reszty ekipy;) Dziś spałem o prawie godzinę krócej, ale po 13tej przejechałem tyle co wczoraj do 11tej...
Jakieś 30 minut przed zachodem słońca dojechałem do małego sklepu w m. Mazunga – w sklepie była głównie Coca-Cola i fasola, obok robotnicy rozkuwali skałę by, bezpiecznie pod powierzchnią, umieścić światłowody – podobne prace trwały na całej trasie od Bulawayo (takie same kable widzieliśmy też jadąc do Plumtree i w stronę Matopos) – szybki internet z RPA powinien śmigać już w przyszłym roku;). Ekipy nie było i nie było, już nawet pomyślałem, że będę musiał sam się gdzieś rozbijać z namiotem, zagadałem więc z robotnikami, którzy, jak się okazało, noc spędzają pod gołym niebem obok wykopów... Gdy wreszcie na horyzoncie pojawiły się dwa rowery było już chwilę po zachodzie słońca – rowerzyści zatrzymali się jednak jakieś 300 metrów niżej, w dolince, stali tak aż całkiem się ściemniło, nie było też trzeciego roweru – podjechałem zaniepokojony i okazało się, że Jakub właśnie skończył wyplątywać się z kaktusa, którego koniecznie chciał jeszcze dziś sfotografować, pojawił się też wreszcie Piotr. Jechali tak długo, bo oprócz uruchomienia MSRa do odgrzania fasoli pod jakimś sklepem, zatrzymali się też na dłuższą sesję fotograficzną obok przepięknego baobabu...
Obóz rozbiliśmy obok robotników, którzy do późna katowali swoje komórki słuchając nieskomplikowanej miejscowej muzyki... Jutro RPA!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

skomentuj, a będzie skomentowane