czwartek, 19 sierpnia 2010

szkoła gdzieś po drodze - Ewangelina, czwartek, 19 sierpnia 2010 r.szkoła


Od kilku tygodni, prawie od początku jazdy w Zimbabwe, jeżdżę z przymocowanymi do sakw kilkoma kolcami jeżozwierza – lubię je i oczywiście chciałbym zabrać do Polski. Kolce są przyczepione mocną gumą mocującą sakwę do bagażnika, już nie pamiętam co mnie podkusiło rano by je na chwilę zdjąć i położyć na kamieniu... Wracałem się po nie prawie 5 km, w sumie i tak dobrze, że tylko tyle;)

Wczoraj z Messiny skierowaliśmy się na wschód, nieco inną drogą niż tą którą podążał Kazik. Obecnie droga, którą jechał jest autostradą, a równoległa do niej szosa numer 101 bardzo ruchliwa i niebezpieczna, dlatego wybraliśmy nieco dłuższą, ale za to fajniejszą trasę do Polokwane (dawnego Pietersburga). Kolejny nocleg zaplanowaliśmy w miejscowości Ewangelina, z mapy wynika, że niecałe 100 od miejsca w którym nocowaliśmy, ale wyjechaliśmy na tyle wcześnie, że przed zmrokiem spokojnie powinniśmy być na miejscu.
Po drodze nie było żadnych innych miejscowości, a droga ciągnąca się wzdłuż ogrodzeń prywatnych rezerwatów dość monotonna. Oczywiście, tak jak do granicy wiało nam w nos, teraz nie zaszła żadna zmiana – wiało z boku i z przodu... Dziś przejeżdżaliśmy przez rejony znane z ogromnych baobabów, świetne widoki, szerokie doliny, droga często ciągnęła się powyżej buszu. Co dziwne busz, odmiennie od tego, który mijaliśmy Zimbabwe, był całkiem zielony, nie żółto-brązowy, ale nasycony zielenią, tylko trawy były jak i tam suche na wiór i w kolorze ochry... a przejechaliśmy tylko Limpopo...
Ewa z Jakubem jechali bardzo z przodu, ja z Piotrem zostaliśmy z tyłu, bo często zatrzymywaliśmy na sesje fotograficzne z baobabami, dolinami i dzikimi zwierzętami...
Przed 18tą, gdy dojeżdżaliśmy do miejsca gdzie powinna być Ewangelina, podjechał do nas samochód z Burem i Jakubem – dziś nocujemy pierwszą noc u Burów. Krystian kilka razy powtarzał nam byśmy w miarę możliwości korzystali z ich gościny, a na pewno się nie zawiedziemy.
Rodzina mieszkała na terenie Lodgy Ewangelina, miejscowości o tej nazwy nigdy tu nie było, a oznaczenie na mapie zawdzięcza temu, że kilkadziesiąt lat temu znajdował się tu posterunek pocztowy. Przemili ludzie udostępnili nam pod namioty wspaniale zadbaną trawkę, mogliśmy skorzystać z prysznica. Poczęstowano nas kolacją, piwem, a później Pani Domu zabrała nasze brudne ciuchy do prania... Zapewniła nas, że na rano będą suche.
Przy kolacji opowiedzieliśmy im oczywiście o Nowaku, o sztafecie... Bardzo ich to zainteresowało, pokazano nam starą książkę o dwóch Anglikach, którzy rowerami przejechali z Cape Town do Kairu, wyglądało na to, że była to ulubiona książka Pani Domu!
Do końca wieczoru telefonicznie załatwiła nam: nocleg na kolejną noc i spotkanie z dziennikarką w Polokwane... Niesamowici ludzie, ale i pewnie i my im wydawaliśmy się całkiem niesamowici – zasuwamy sobie rowerkami po Afryce, z białą kobietą, bez supportu, zdani wyłącznie na siebie oraz na dobre lub złe gesty ze strony spotykanych ludzi. Oni po prostu nie mogli nas tak zostawić!
Ja już czuję się trochę jak czuje się kierowca autobusu po całym dniu roboty – zjazd do zajezdni coraz bliżej, jedzie się przyjemniej, na większym luzie, z bagażem doświadczeń, czuję się trochę jak wilk morski, stary wyjadacz – pewne rzeczy są już dla mnie tak oczywiste, że zdziwienie na twarzach spotykanych ludzi na nasze opowieści traktuję jak coś zwykłego i naturalnego... Heh, szkoda, że koniec naszej drogi jest bliski... Zaczął się już dla nas etap „z górki”, „ku końcowi”, odliczamy już ostatnie noclegi w Afryce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

skomentuj, a będzie skomentowane