wtorek, 17 sierpnia 2010

Mazunga - Musina, wtorek, 17 sierpnia 2010 r.

Przed startem w stronę granicy odbyliśmy krótką sesję zdjęciową z pracownikami, którzy nas gościli w swym „campie”. Zdjęcia były robione ich komórkami...
Przestałem robić notatki, nie mam na nie czasu... Zaczęła się porządna jazda, a po jeździe jest niewiele czasu, na cokolwiek... Po godzinie jazdy dzwoniło do nas Radio Szczecin – Piotr został bardzo z tyłu. W Beitbridge, niektórzy z nas zdecydowali się na ostatnią zimbabweńską sadzę z czymś co miało być mięsem bawolim... Na granicy nie udało nam się powiesić tabliczki, została nam jedna tabliczka z ndebele. Przejeżdżając przez most graniczny nad Limpopo udało nam się jeszcze po zimbabweńskiej stronie rzeki zobaczyć hipopotama.
Po stronie RPA zastaliśmy całkiem inny świat, sprzątaczki miały nowe buty, w ubikacji była ciepła woda i ręczniki papierowe, a jeden ze strażników granicznych czytał o nas w Bulawayo Chronicle!!
Do Mesiiny dojechaliśmy prawie przed zachodem słońca, odwiedziliśmy pierwszy napotkany supermarket, tak dla nasycenia oczu pełnymi półkami.
Z noclegiem w Messinie był duży problem, bo najpierw w ogóle nie mogliśmy znaleźć parafii, na którą namiary dał nam o. Krystian, a gdy już ją znaleźliśmy to nie mogliśmy się dokrzyczeć i dopukać do środka. Spaliśmy w końcu w namiotach na terenie kampu kopalni diamentów, warunkiem spędzenia tam nocy było wyprowadzenie się przed 6 rano, czyli przed zmianą zmiany, bo generalnie nocleg był nieco nielegalny...

Do dziś przejechałem 1132 km w tym, 388 km na Hahannie;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

skomentuj, a będzie skomentowane