poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Polokwane - SILOE, 23 sierpnia, poniedziałek


Rano, choć to rzecz względna, powiesiliśmy tabliczkę na drzewie na terenie Katedry w Polokwane... później pobłąkaliśmy się chwilę po mieście w poszukiwaniu kafejki internetowej i ostatecznie wylądowaliśmy na ponad godzinę w centrum handlowym Sawanah, w tym samym, w którym oglądaliśmy mecz rugby... przed południem pognaliśmy do SILOE, dojechać mieliśmy najpóźniej na 15tą, ale nie było daleko... około 40 km...
Tylko, że po drodze znów złapałem paskudną gumą. Górki były, fajne górki, dużo przemiłych zjazdów, takich po 40-50 km na godzinę, z tym, że na jednym z takich zjazdów nagle zaczęło mną rzucać na lewo i prawo, rower całkiem niesterowny się stał, z prawej auta śmigały zaraz przy łokciu, pobocza prawie nie ma... gdy się zatrzymałem w dolince okazało się, że w tylnym kole powietrza jest tylko tyle, że beze mnie na siodle felga znajduje się kilka milimetrów nad asfaltem... 100 metrów przede mną z podobnym problemem borykał się kierowca ciężarówki załadowanej podwójnie niż wolno złomem, on nie mógł zrzucić towaru i zmienić koła, podwozie stykało się z tylną ośką... Jak to podnieść?
Do SILOE dojechałem po 14tej, reszta już zdążyła się rozgościć w pokojach jakie dostaliśmy od sióstr. Nocleg rewelacja!
Na mecz pognaliśmy wielkim autokarem, towarzystwo było wspaniałe, a mecz wygraliśmy!


zakochałem się w piosence, którą dzieciaki dla nas śpiewały...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

skomentuj, a będzie skomentowane