środa, 25 sierpnia 2010

Mokopane - Nylstroom


Coraz bardziej podoba mi się ten kraj, może wzbudzamy nieco mniejsze zainteresowanie, i w ogóle jakoś tak... jakby wszyscy się nas nieco obawiali... gdy jednak już ktoś nas zaczepi to same pozytywy z tego wynikają...
Dzisiejszy post miałem zatytułować: Z DROGI ZGARNIĘCI, ale to raczej była ulica... w ogóle całkiem porąbany mieliśmy dziś dzień;)
Zaczęło się od poszukiwania kafejki internetowej w Mokopane - pierwsza jaką odwiedziliśmy znajdowała się na poczcie, głównej. Zjechaliśmy się tam kilkanaście minut przed 8 rano, ja ostatni. Czekamy i czekam, ludzie jacyś też stoją przed wejściem, minęła 8, drzwi zamknięte, w środku krzątają się jacyś ludzie, ale nikt nie kwapi się otworzyć drzwi... w końcu dopatrzyłem się na drzwiach napisu, że w środy urząd jest czynny od 9tej... Pojechaliśmy do centrum handlowego i tam skorzystaliśmy z łącza... znów siedzieliśmy wcale nie krótko;)

Nie ma się co rozpisywać o samej drodze, trochę górek, fajny asfalcik, po drodze zatrzymał nas jakiś Bur, dostaliśmy po coli i po oczach, fleszem aparatu, którym zrobiono nam kilka zdjęć, choć może był to telefon;)

Po drodze, jakieś 30 km od Mokopane znajduje się misja katolicka prowadzona przez polskiego księdza... zajrzałem tam na chwilę, ale okazało się, że pojechał do Mokopane (uzupełniam ten wpis kilka tygodni od powrotu i ni w ząb nie mogę sobie przypomnieć jak miał na imię i jak nazywało się to miejsce...)

Znów dziś dość długo jechałem z Ewą, chłopakom strasznie się spieszy do domu...

Koniec dnia był całkowicie nieprzewidziany... po przejechaniu ponad 100 km dotarliśmy do miejscowości Nylstroom, nie chcieliśmy spać w motelu, więc wybraliśmy się za miasto, ale przed samą granicą miejscowości skręciliśmy w prawo, na jakieś osiedle, ujechaliśmy ze 300 metrów i zatrzymał się przy nas samochód... miła pani od słowa do słowa zaprosiła nas do swojego domu;) Naprawdę, gościnność Burów jest zniewalająca - dostaliśmy oddzielny pokój w ogromnym, bardzo bogatym domu, gospodarze są lekarzami, ona - fizykoterapeutką, on - dentystą. Gdy Pan Domu wrócił po około godzinie najpierw zjebał szanowną małżonkę, że nie dała nam nic porządnego do jedzenia, uprzejmie odmawialiśmy kolacji, zapewniając ją, że wystarczy nam gotowany makaron, sos i jakieś zupki chińskie... Potem Pani dostała zjebkę za to, że nie poczęstowała nas niczym do picia, dostaliśmy więc po piwie, a później jeszcze po rumie z kolą.
Dentysta okazał się być zapalonym myśliwym, zabrał nas do swej przychodni, gdzie pokazał trofea i zdjęcia z polowań i wypadów łowieckich na wieloryby i rekiny... Jakiś czas temu strzelał z synem do lwa, którego uśpili, zrobili operację na szczęce i wypuścili z powrotem do rezerwatu...

Niesamowici ludzie. Na rano umówili nas ze swoją znajomą dziennikarką, która przyjedzie zrobić z nami wywiad...

Kazika droga i nasza wyprawa zrobiły na nich wielkie wrażenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

skomentuj, a będzie skomentowane