sobota, 14 sierpnia 2010

Insuza - Bulawayo, piątek-sobota, 6-14 sierpnia 2010 r.



Tak, osiedliśmy tu na ponad tydzień! Zostaliśmy tak wspaniale przyjęci przez księdza Krystiana z parafii Świętego Ducha w Nkulumane, w Bulawayo, a także Maćka i Marka z Plumtree, że dostaliśmy lenia i nie chciało nam się wyjeżdżać.
Ze szpitala wyjechaliśmy stosunkowo wcześnie, jednak droga nam się strasznie dłużyła – ks. Krystian świetnie wytłumaczył drogę, trafiliśmy bezbłędnie bez fatygowania go na rogatki miasta!
Przyjechaliśmy na tyle późno, że Krystian odprawiał już wieczorną mszę, przyszedł bardzo miły pan i zaprowadził nas na plebanię, posiedzieliśmy ponad godzinę, trochę nami już miotało, bo strasznie byliśmy zmęczeni, a wcale nie wiedzieliśmy na co możemy liczyć. Piotrek dostał od nas 3 b. dobre piwa i czapeczkę dla córeczki – to prezent na 37 urodziny, skromny, bo i warunki skromne;)
Piszę to już z RPA, sporo się wydarzyło przez ten tydzień, na notatki nie było czasu...
Dostaliśmy pokoje, ale były tylko 3 łóżka. Ewa dostała pokój po Filipińczyku, drugim księdzu z tej parafii, który wyjechał na urlop do rodzinnego kraju. Piotrek dostał łóżko, bo miał urodziny – losowaliśmy z Jakubem kto dostanie łóżko. Znów źle wylosowałem. Na szczęście gospodarz dysponował jeszcze grubym materacem.
Na parafii bardzo często nie ma prądu, właściwie przez te dni może jedną pełną dobę prąd płynął nieprzerwanie. Piątku było niewiele, więc szybko się ogarnęliśmy do spania. Sobotę mieliśmy przeznaczyć na intensywny odpoczynek, czyli na „nic nie robienie” W niedzielę obiecaliśmy, że pójdziemy na mszę poranną. To było spore wydarzenie! Na koniec mszy, którą Krystian odprawiał w ndebele (!), opowiedział o nas i o Nowaku...
Generalnie byliśmy tam uziemienie do minimum czwartku, bo w poniedziałek i wtorek w Zimbabwe były święta, wolne od pracy, wszystkie urzędy miały być pozamykane, redakcje też...
Totalna sielanka! Ksiądz Krystian był na tyle uprzejmy, że pożyczał nam swoje auto, mogliśmy w każdej chwili pojechać do miasta, czy do pobliskich ruin Khami...
We worek przyjechali na parafię Maciek i Marek, motocykliści, księża werbiści z Plumtree – tu wszyscy się znają. Krystian 10 lat temu odbierał ich obu z lotniska w Harare, sam jest w Zimbabwe prawie 25 lat, wcześniej pracował w Plumtree, a na misjach prawie 30... jest kopalnią wiedzy o tym kraju, wie naprawdę bardzo dużo i chętnie się tym dzieli. Będę się starał napisać coś oddzielnego o tych świetnych ludziach – całkowicie niesamowitą pracę tu wykonują, bajka...
Marek wrócił do Plumtree, a Maciek poświęcił nam resztę dnia i pojechaliśmy do rezerwatu Matopos, na grób Cecila Rhodesa, bajka, po prostu bajka! 623 razy fajniej niż w rezerwacie Hwange... Maciek został na noc, strasznie wiało, a motorem, nocą w taką wiatrodę jechać jest b. niebezpiecznie. Wrócił do Plumtree z samego rana.
W środę po południu pojechaliśmy do Plumtree, 100 kilometrów, nieco ponad godzinę, po drodze chyba tylko jedna miejscowość . Zjedliśmy bardzo dobrą kolację, wydaną na cześć księdza Janusza, który niedługo wyjeżdża z pobliskiej Botswany do Azji południowo-wschodniej. Na kolacji był też jeszcze ksiądz Sławek, także z Botswany (obaj przyjechali specjalnie na tę okazję), oraz przełożony ich wszystkich, ksiądz Tadeusz, z Bulawayo. W Plumtree, jest studio nagrań i małe obserwatorium astronomiczne... Odbyliśmy więc krótką sesję instrumentalno-wokalną, popatrzyliśmy na księżyce Saturna i na niego samego – Maciek skopiował nam kilka kilogramów miejscowej muzyki i musieliśmy ruszać z powrotem do Bulawayo , bo Krystian rano miał odprawiać mszę – było tak zimno, że akumulator odmówił współpracy i musieliśmy zapalać Transportera na zaciąg...
Środa była bardzo intensywna, bo przed południem udaliśmy się do miasta, ale okazało się, że burmistrz jest na urlopie i jednak nas nie przyjmie... poszliśmy za to do redakcji miejscowej gazety, Bulawayo Cronical, w której w 1934 roku ukazał się artykuł Kazika! Spytaliśmy czy mogą nam udostępnić archiwalny numer. W czwartek mieliśmy go w ręku! Artykuł był z czerwca, przeszukaliśmy więc dzień po dniu wydania wstecz mając nadzieję, że ukazała się jeszcze jakaś wzmianka o Nowaku tuż po przyjeździe, na początku 1934 roku, niestety, nic nie znaleźliśmy. W środę zdążyliśmy także odwiedzić miejscowego arcybiskupa, hindusa, Andy'ego – bliskiego znajomego Krystiana – znaleźliśmy też świetne miejsce dla tabliczki „nowakowej”, tuż przy katedrze...
W czwartek jak już wspomniałem jeszcze raz redakcja i na piątek umówiliśmy się z fotografem na sesję zdjęciową – zrobią artykuł o Nowaku i sztafecie!!
W piątek na wieczór przyjechał jeszcze raz Maciek – koniecznie chciał nas zaprowadzić do miejsc gdzie można posłuchać lokalnej muzyki, trafiliśmy więc do klubu przy kortach tenisowych gdzie grała m.in. kapela trójki starszych murzynów... całkiem fajnie wymiatali. Szkoda, że się nie dogadaliśmy, bo wcześniej w innym klubie był „otwarty mikrofon” , ale niestety nie zdążyliśmy tam...
Zaplanowaliśmy wyjazd z parafii około 13tej w sobotę, gotowi byliśmy na 14 z minutami – postanowiłem, że nie jadę już dziś w stronę granicy, całkiem bez sensu wydawało mi się gnanie przez 3-4 godziny, do zmroku, wcześniej jeszcze jakieś zakupy powinienem zrobić, zatrzymać się w mieście... Pozostała trójka pojechała, po 19tej byli 55 km od Bulawayo, kiblowali w jakimś klubie krykieta.
Do 9pm nie było prądu, dlatego upiekliśmy sobie z Krystianem mięso na kominku... Jutro będę gonił ekipę;)

Pobyt w Bulawayo był naprawdę nieprawdopodobny, to całkowicie inny świat, nie zdawałem sobie sprawy z tego jak trudne jest tu życie, a jak jednocześnie można być tu szczęśliwym.

1 komentarz:

skomentuj, a będzie skomentowane