czwartek, 5 sierpnia 2010

Lupane - Insuza, czwartek, 5 sierpnia 2010 r.


Dziś trafiliśmy do szpitala. Na nocleg. Po przejechaniu ponad 90 km zastał nas zmrok i dojechaliśmy do małej osady o nazwie Insuza, oprócz kilku sklepów z Chibuku był tu tylk oszpital – tam skierował nas, nie kto inny jak policjant, pijany oczywiście, ale twierdził, że jest już po służbie.
Po drodze zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze, gdzie odważniejsi z nas zamówili sobie sadzę z guru (to chyba żołądki kozy...) - jeszcze bardziej odważni ośmielili się to zjeść. Jakub zjadł dwie porcje...
W szpitalu rozbiliśmy namioty tuż przy „porodówce” - obskurnym budynku, przed którym siedziało kilka ciężarnych kobiet czekając na poród. Rano przyszły jeszcze dwie, w bardzo zaawansowanej ciąży. Z walizkami na głowach... narodził się więc nowy dowcip o babie i lekarzu:
„Przychodzi baba do lekarza z walizką na głowie i lekarz się pyta: Co pani jest? A baba na to: Będę rodzić!”
Poszliśmy jeszcze po piwo, by zakwasów nie było w mięśniach w dolnych częściach ciała – napatoczył się więc wspomniany policjant i w ramach podziękowania postawiliśmy mu jedno piwo!
Jutro będziemy w Bulawayo – zostało około 90 kilosów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

skomentuj, a będzie skomentowane