niedziela, 25 lipca 2010

Matetsi-Lubongwe, niedziela, 25 lipca 2010 r.

Po ósmej Jakub pojechał z zestawem naprawczym do „drugiego” obozu – Aga, burżujsko, umyła włosy, Kuba zrobił to już wczoraj, pod kranem z zimną wodą za domem... Oporządziliśmy z Agnieszką rowery, spakowaliśmy się i czekaliśmy na resztę ekipy... Zniecierpliwiony czekaniem, około 11tej pojechałem po nich z garnkiem gotowanego makaronu z sosem z kostki rosołowej i i jakiejś torebki...Gdy dojechałem żarcie było jeszcze ciepłe, a Piotr właśnie zaczął kończyć naprawiać rower. Odjeżdżając złapałem gumę. Naprawiłem ją za szybko i powietrze z koła wolno uchodziło mi do końca dnia...

Wróciłem do domu nauczycielki, Kuba zaczynał się dopiero pakować – ruszyliśmy chwilę po południu, odwiedziliśmy jeszcze niedaleką stacyjkę MATETSI – prawie 80 lat temu w jej okolicy nocował Kazik! W jedynym zabudowaniu kolejowym mieści się sklep, ale akurat nieczynny – choć w ciągu kilkunastu minut jakie tam spędziliśmy pojawiło się przed nim kilka osób chętnych dokonać zakupów – wszyscy twierdzili, że zaraz przyjdzie sprzedawca... nie mieliśmy czasu i, mimo iż nie mieliśmy za dużo pitnej wody, zaczęliśmy gonić Ewę i Piotra, którzy nie zważając na nas mieli ruszyć z powrotem do drogi asfaltowej i tam na nas czekać.
Gdy dojechaliśmy do krzyżówki, lider z Ewą wylegiwali się na poboczu – po chwili zatrzymał się obok nas samochód - to mili ludzie, którzy wczoraj nakierowali nas na szkołę w Matetsi (a właściwie w m. Breakfast) i dom nauczycielki. Dziś dodatkowo poczęstowali nas coca-colą, wodą, kanapkami i gotowanymi, słodkimi ziemniakami. Wymieniliśmy się adresami, może jeszcze spotkamy ich w Hwange.
Ruszyliśmy dalej, do miasta zostało nam ponad 50 kilometrów, ale znów zaczęły się problemy sprzętowe – Piotra przyczepka pękła na spawie, „złapał” go szybkozłączkami, Ewa „złapała” gumę, a z tylnego koła Agnieszki roweru wciąż uchodziło powietrze. Gdy na poboczu naprawiałem koło Ewy, a chłopaki gdzieś z tyłu bawili się z przyczepką, podszedł do nas przeszczęśliwie uśmiechnięty autochton, bez prawej nogi. Wymieniliśmy uprzejmości, a nasz nowy znajomy zaczął się przechwalać, że jest doskonałym rowerzystą, co oczywiście puszczaliśmy mimo uszu... koleś bez nogi będzie nam wmawiał, że świetnie jeździ na rowerze!! Śmiech na sali! Po chwili zaczął mi doradzać jak skleić dętkę, ale gdy wyczuł, że raczej nie przepadam gdy ktoś pomaga mi przy precyzyjnych czynnościach spytał nas czy mówimy po hiszpańsku. Agnieszka odpowiedziała, że trochę mówi... no i zaczęli rozmawiać w języku Cervantesa!! Trochę nam się spieszyło, więc nie chcieliśmy czekać czym nas jeszcze zaskoczy...Na razie ustaliliśmy, że kilka lat mieszkał na Kubie, gdzie leczył nogę...
Pojechaliśmy dalej, chłopaków wciąż nie było, zatrzymaliśmy się niecały kilometr dalej, przy sklepie – miejscowi rozpijali miejscowe piwo z kukurydzy i sorgo: chibuku... Przyjechali wreszcie Piotr i Kuba, zbliżała się 16ta, za dwie godziny powinno zrobić się ciemno, chcieliśmy jednak coś zjeść. Zamówiliśmy miejscowy specjał, sadzę, białawą papkę z kukurydzy oraz podgrzaną fasolę z puszki... i po herbacie, wyszło po 1,5 dolara. Wcześniej opróżniliśmy lodówkowy zapas piwa CASTLE – na spróbowanie chibuku jeszcze nie odnaleźliśmy w sobie odpowiedniej ilości odwagi.
Nagle nadjechał nasz jednonogi przyjaciel, oczywiście na rowerze!! I to nie byle jakim rowerem, nowiutkim GIANTem – dostał go od zaprzyjaźnionych Australijczyków... Jakub, przyglądając się wnikliwie rowerowi, stwierdził, że w Polsce ma dużo gorszy sprzęt! Całkiem nieprawdopodobna historia!
Bardzo szybko zrobiło się ciemno – a my dopiero kończyliśmy obiad. „Kubańczyk” jednak przyprowadził miejscowego nauczyciela, który zaproponował nam nocleg w „domu nauczycieli” - będziemy mieli do dyspozycji duże pomieszczenie... a w zamian opowiemy w kilku klasach o Afryce Nowaka i Kaziku! Bardzo fajny dzień!
Osada, którą nawiedziliśmy nazywa się Lubangwe (Lubongwe), a do Hwange wciąż pozostaje nam ponad 50 km... Dziś przejechaliśmy zaledwie 26...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

skomentuj, a będzie skomentowane